Towarzystwo Ochrony Najstarszych Drzew w Polsce / Society for the Protection of Ancient Trees in Poland
sobota, 8 grudnia 2012
Nie da się mówić o górach...
Nie da się mówić o górach nie poruszając kilku spraw najważniejszych.
Po pierwsze - i najważniejsze - nie da się mówić o górach nie poruszając tematu śmierci, która definiuje góry tak jak morze - przekraczając nieoznakowaną najczęściej granicę człowiek znajduje się w przestrzeni, w której praktycznie jeden krok może decydować o tym, czy wyjdziemy cało i wrócimy.
To właśnie nazywa się "Panem Janem" i tyloma innymi imionami, które znamy i badamy. A przecież nie o nazwę tu chodzi, jeno o to, że jeden krok, jeden kroczek, dzieli w górach wszystko od niczego. Wychodząc nigdy nie wiemy, czy wrócimy, jak żeglarz wyruszający w morze, jak chłopiec z karabinem wybiegający zza barykady w Śródmieściu...
Będąc w górach znajdujemy się w przestrzeni absolutnej, gdzie świat ludzki i jego interwencje zredukowany zostaje prawie do zera - jesteśmy zdani wyłącznie na siebie.
Świadomość śmierci towarzyszy nam w górach nieustannie, co wiedzie do kwestii drugiej - gór jako przestrzeni z definicji nie tylko hierofanicznej - co wiemy od dawna - ale psychedelicznej.
W górach dwuwymiarowy świat w jakim przeważnie żyjemy nabiera nagle głębi, jaką porównać można ze stanem po komunii z enteogenem.
Ciśnienie, temperatura, stan psychiczny i warunki zewnętrzne zmieniają się wykładniczo ze wzrostem wysokości nad poziomem morza, tak że to, co z dołu prezentować się może jako cel wycieczki, na górze jawi się już jako życiowa próba, egzamin karmiczny, objawienie, wgląd - jakkolwiek to nazwać wszedłszy na górę człowiek jest już zasadniczo inny niż przedtem.
Świadomość śmierci - w świecie "dolnym" maksymalnie skrywana, zaklinana i wypierana - tutaj obecna jest praktycznie w każdej sekundzie - sprawiając, że człowiek nabiera nagle Uważności, znajduje się więc w stanie, do którego dążą wszelkie systemy medytacyjne.
W górach, by użyć terminologii Uspieńskiego, człowiek zaczyna pamiętać siebie.
Po trzecie i nie mniej ważne, nie da się mówić o górach bez mówienia o pierwotnej religii, co - kwestia kluczowa - oznacza mówienie o enteogenach.
Ten jeden czynnik wprowadzony PRAKTYCZNIE do arche(o)nautyki, jaką uprawiamy, pozwoliłbym nam zrozumieć więcej o "mitycznach postaciach na górskim szlaku" niż tomy najbardziej ezoterycznych ksiąg.
Nie mamy powodu przypuszczać, że na tej ziemi globalna tradycja enteogenicznej religii nie była obecna. Należałoby wręcz stwierdzić - którego to stwierdzenia brakuje w tradycyjnej historiografii i religioznawstwie głównego nurtu - że NIE MA religii bez takiego czy innego enteogenu, czy to będzie wino Greków, konopie Sarmatów, muchomor Syberyjczyków, liana mieszkańców Amazonii, fajka Indian czy kocioł izerskiej czarownicy - enteogen (psychedeliczny sakrament) jest tym, co sprawia, że religia w ogóle JEST. W przeciwnym razie dostajemy to, co większość religii oferuje dzisiaj: słowa, słowa, słowa...
Tymczasem kanał do egregoru jest - dosłownie - w zasięgu ręki. Wiedzą o tym do dzisiaj Laboranci...
Najwyższa praktyka: enteogeniczna komunia na czubku góry.
Tylko ty, sakrament i To.