Polana
Rok 1281
Koń potknął się delikatnie na wystającym z ziemi korzeniu. Ocknęło to jeźdźca z rozmyślań. Co on, Konrad de Erbiopolis, rycerz Zakonu Szpitalników św. Jana, robi na tym pustkowiu? Prawdziwi krzyżowcy walczą jeszcze na tej resztce Ziemi Świętej, która została w ich rękach. Jeszcze Akka się broni. A on zamiast walczyć z Saracenami robi przegląd ziemi, a właściwie dzikiej głuszy, którą zakon zakupił od księcia Bernarda. Nie pojmował intencji władz zakonnych. To, że zakon przyjął darowiznę od księcia w postaci ziem z ciepłymi żródłami w Callidus Fons, był jeszcze w stanie zrozumieć. Ale dokupowanie do tego jeszcze 100 łanów pustkowia w górach nie mieściło mu się w głowie. Jego bracia w Outremer potrzebują wsparcia, także finansowego, a zakon szasta pieniędzmi. Był wściekły. Na dodatek komtur polecił mu zrobienie rekonesansu, aby sprawdzić co tak naprawdę kupili. Opowieści o tym, że zakon wzbogaci się na wydobyciu kruszców, które podobno tutaj występują, wytrącały Konrada z równowagi. Nie po to został krzyżowcem, by teraz zajmować się ryciem w ziemi jak jakaś dzika świnia. Jechał więc przez ten posępny las. Prowadził go miejscowy kmieć, który podobno uchodził za bystrego i znającego teren, ale Konrad odnosił wrażenie, że to kompletny głupek. Już dłuższą chwilę jechali wzdłuż strumienia o nazwie Plessena, gdy krzyżowiec zauważył ledwo widoczną ścieżkę odbijającą w prawo, i wspinającą się ostro po zboczu. „Cóż to za góra?”- zapytał swojego przewodnika, który truchtem biegł obok konia. Chłop, wyraźnie zmieszany, odparł : „To... Mglista Góra, panie.”. Konrad skierował konia na ścieżkę. „Lepiej tam nie jedźmy!” - zawołał lekko wystraszony kmieć. „Dlaczego?” - zapytał krzyżowiec. „Bo... bo... to zła góra jest!” - odparł, a wyglądał jakby wzrokiem chciał wywiercić dziurę w ziemi, aby wydobyć znajdujące się tam skarby. „Pleciesz!” - zawołał joannita i spiął konia, kierując go pod górę. Po chwili musiał z niego zsiąść, gdyż zarośla i strome zbocze uniemożliwiały jazdę. Za sobą słyszał sapanie kmiecia. Już zaczął żałować, że ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem, gdy zobaczył prześwity między drzewami. To oznaczało, że są blisko szczytu. Przed ich oczyma rozpościerała się dosyć rozległa, jasna, polana. Na jej środku rósł, na wpół spróchniały dąb, którego połamane konary leżały bezładnie dokoła. Na jednym z nich siedziała jakaś starucha. Prowadząc konia za uzdę podeszli bliżej. Dopiero teraz, Konrad, zauważył, że oprócz konarów na polanie leżały porozrzucane zmurszałe belki. Musiała tu kiedyś stać jakąś drewniana budowla. „Co to za miejsce?” - zapytał joannita kmiotka. Chłop sprawiał wrażenie, że jedynym jego marzeniem, w tej chwili jest, aby ziemia rozstąpiła mu się pod stopami. „To jest... a raczej była... święta góra. Przychodzą... przychodzili, chciałem rzec, tutaj ludzie od niepamiętnych czasów, aby czcić swoich... bogów, którym przynoszą... przynosili… różne dary” - jąkał się niemiłosiernie chłop. „Bogów!?”- wykrzyknął krzyżowiec i czuł jak krew szybciej zaczęła pulsować w mu żyłach. „No, tak... bo jest Biełoboh i Czerneboh...” - próbował ciągnąć dalej kmieć. „Milcz!” - syknął Konrad patrząc na niego, jak na Saracena, który nagle wyskoczył z pod ziemi. „Milcz!” - powtórzył, a jego głos nie wróżył nic dobrego. Chłop, stał czerwony na twarzy i gapił się na czubki swoich starych ciżem, jakby zobaczył je pierwszy raz w życiu. Joannita przywiązał konia do krzaka i ruszył w stronę staruchy żegnając się znakiem krzyża. Nie mógł uwierzyć! Cóż to za pogański kraj?! Stanął przed kobietą. Zauważył, że wokół pnia dębu leżały potłuczone naczynia, jakieś zawiniątka, a na gałęziach drzewa wisiały paski białego lnu. Korzenie oblane były czymś, co wyglądało jak stary tłuszcz. „A jednak to prawda!” - pomyślał, a gniew ucisnął mu czaszkę. „Kim jesteś, wiedźmo? I kto jest twoim Bogiem?” - zapytał szturchając ją czubkiem miecza w pierś. Popatrzyła na niego swoimi małymi oczkami, które otoczone były morzem zmarszczek. Nie widać w nich było lęku. „A twoim?” - opowiedziała pytaniem na pytanie. Pochylił się nad nią trzymając w dłoni cynowy krzyżyk, który wisiał mu na piersi. „Jesus Chrystus, Zbawiciel!” - wycedził przez zęby. „A On jest biały czy czarny?” - zapytała spokojnie. Joannita rozdziawił gębę ze zdumienia, a ostrze miecza opadło na ziemię. „Biały, czy czarny...? Cóż za niedorzeczne pytanie! Wiedźma chyba postradała rozum” - pomyślał. Starucha popatrzyła na krzyżyk, który wciąż ściskał w ręce, później w jego oczy i po dłuższej chwili milczenia rzekła: „Bóg, w którego wierzysz jest biały, ale ty służysz czarnemu”. Tego było dla krzyżowca zbyt wiele! Pchnął kobietę mieczem prosto w serce. Jej ciało osunęło się cicho na trawę. Znad pnia, na którym siedziała, wystawały tylko małe brudne stopy. Przerażony kmieć obserwował całe zajście stojąc przy wierzchowcu. „Wracamy!” - wykrzyknął Konrad w jego stronę. Zabijanie nie było dla niego pierwszyzną. Zdał relację komturowi. Po tygodniu wrócił na Wiedźmową Polanę, jak sam nazwał to miejsce. Z trudem zebrał garstkę wystraszonych chłopów. Musiał im grozić, aby w końcu zgodzili się z nim pójść. Kazał im zabrać niezbędne narzędzia. Gdy dotarli na polanę, zaczęło lać. Ciała wiedźmy nie znaleźli. Choć dąb był spróchniały jego ścięcie zajęło sporo czasu. Deszcz się nasilał. W potokach wody i błocie ustawił przy pomocy kmieci na środku polany drewniany krzyż zbity na miejscu z grubych konarów. Przemoczony i zziębnięty powrócił do swojego claustrum. Po trzech dniach, choć nie czuł się najlepiej, pojechał już sam zobaczyć, czy krzyż stoi na miejscu. Stał. Ale już z daleka widać było, że coś jest nie tak. U jego podnóża stały małe gliniane naczyńka, widać było na ziemi rozsypane zboże i proso. Do krótszego, poprzecznego ramienia, przywiązane były białe lniane wstążki. „Mój Boże!” - wyszeptał Konrad de Erbiopolis z Wurzburga padając na kolana przed krzyżem. Odjeżdżając potłukł stopą naczynia, chciał także pozrywać białe wstążki, ale nie miał już siły. Czuł, że ma gorączkę.
Śniło mu się, że wyprowadza mieszkańców oblężonej Akki do portu. W pośpiechu wsiadają na statki i odpływają na spokojne ciepłe morze. W oddali było słychać odgłosy walki, która toczyła się w mieście. Okrzyki przerażenia odbijały się od ścian kościołów. Konrad stojąc przy burcie spoglądał na oddalającą się Ziemię Świętą. Najcudowniejsze miejsce na świecie. Łzy popłynęły mu po policzkach. Obudził się. Otworzył oczy. Jego ciałem wstrząsały dreszcze. Leżał na posłaniu w swojej celi. Nad nim stało kilku braci zakonnych. Na stole paliła się świeca. „Nie dożyje świtu! Niech Bóg ma go w swojej opiece” - usłyszał szept medyka. Zanim powrócił na żaglowiec płynący po błękitnym morzu, jego uwagę przykuł jego własny płaszcz leżący na ławie. Czarny płaszcz. Na którym połyskiwał w blasku świecy biały krzyż. Joannita westchnął głęboko i wystawił twarz na śródziemnomorską bryzę.
Towarzystwo Ochrony Najstarszych Drzew w Polsce / Society for the Protection of Ancient Trees in Poland
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz