Towarzystwo Ochrony Najstarszych Drzew w Polsce / Society for the Protection of Ancient Trees in Poland
piątek, 27 lutego 2015
czwartek, 26 lutego 2015
środa, 25 lutego 2015
Georg Wichmann, Zimowa wieś w Karkonoszach / Winterliche Dorfstraße im Riesengebirge
Dzięki uprzejmości p. Ziemowita Olszanowskiego reprodukujemy obraz Georga Wichmanna pod tytułem Zimowa wieś w Karkonoszach (Winterliche Dorfstraße im Riesengebirge, ok. 1920-1930). Drzewo, mamy nieodparte wrażenie, to lipa. Chałupa, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, przysłupowa. A narciarz nie jest raczej turystą - to prędzej dziecko miejscowe. Uwagę zwraca gęsta, mięsiście oddana pokrywa śnieżna - wtedy, panie dzieju, to dopiero były zimy...! Co do miejsca, to możliwe, jak zauważa dr Przemysław Wiater, że to Szklarska Poręba Dolna - spójrzcie na kościółek w głębi po lewej.
Biografia tego arcyciekawego według nas malarza autorstwa p. Przemysława Wiatera:
Georg Wichmann (1876 - 1944) urodził się we Lwówku Śląskim, dzieciństwo spędził na Pomorzu Gdańskim. Studia artystyczne wiodły go przez Berlin, Karlsruhe, Królewiec do wrocławskiej pracowni Carla E. Morgensterna. Od 1903 r. przebywał w Karkonoszach, oprócz okresu służby wojskowej podczas I wojny światowej. W 1924 r. przeprowadził się na stałe do Szklarskiej Poręby i zamieszkał w nowo wybudowanym domu przy dzisiejszym Wzgórzu Paderewskiego 5, w pobliżu "Młyna św. Łukasza". Aktywny, płodny malarz - pejzażysta, często powracał w pracach do ulubionego motywu Śnieżnych Kotłów malowanych w różnych porach roku, na które roztaczał się widok z okien pracowni.
Był zwolennikiem impresjonizmu, z upodobaniem tworząc górskie krajobrazy. Bogate kolorystycznie, czasem urozmaicał drobny figuralny sztafaż. Z upływem lat pejzaże Georga Wichmanna malowane były z coraz większym ładunkiem dynamiki i wewnętrznej ekspresji. Gerog Wichmann zmarł w 1944 r. i pochowany został na cmentarzu ewangelickim w Szklarskiej Porębie Dolnej, trochę poniżej grobu Carla Hauptmanna, lecz grób ten nie przetrwał do dziś.
G. Wichmann najczęściej obrazy malował na lnianym płótnie, lecz od połowy lat 30. - tych jako podobrazia częściej stosował sklejkę, rzadko datując, najczęściej sygnował czerwienią lub cynobrem "G. Wichmann" oraz pełnym imieniem i nazwiskiem. Obrazy Georga Wichmanna zachowały się w zbiorach Muzeum Narodowego we Wrocławiu, Muzeum Karkonoskiego w Jeleniej Górze, Haus Schlesien w Königswinter, Stiftung Kulturwerk Schlesien, Würzburg, Heimatstube Bad Harzburg oraz u kolekcjonerów prywatnych w Polsce i Niemczech.
Biografia tego arcyciekawego według nas malarza autorstwa p. Przemysława Wiatera:
Georg Wichmann (1876 - 1944) urodził się we Lwówku Śląskim, dzieciństwo spędził na Pomorzu Gdańskim. Studia artystyczne wiodły go przez Berlin, Karlsruhe, Królewiec do wrocławskiej pracowni Carla E. Morgensterna. Od 1903 r. przebywał w Karkonoszach, oprócz okresu służby wojskowej podczas I wojny światowej. W 1924 r. przeprowadził się na stałe do Szklarskiej Poręby i zamieszkał w nowo wybudowanym domu przy dzisiejszym Wzgórzu Paderewskiego 5, w pobliżu "Młyna św. Łukasza". Aktywny, płodny malarz - pejzażysta, często powracał w pracach do ulubionego motywu Śnieżnych Kotłów malowanych w różnych porach roku, na które roztaczał się widok z okien pracowni.
Był zwolennikiem impresjonizmu, z upodobaniem tworząc górskie krajobrazy. Bogate kolorystycznie, czasem urozmaicał drobny figuralny sztafaż. Z upływem lat pejzaże Georga Wichmanna malowane były z coraz większym ładunkiem dynamiki i wewnętrznej ekspresji. Gerog Wichmann zmarł w 1944 r. i pochowany został na cmentarzu ewangelickim w Szklarskiej Porębie Dolnej, trochę poniżej grobu Carla Hauptmanna, lecz grób ten nie przetrwał do dziś.
G. Wichmann najczęściej obrazy malował na lnianym płótnie, lecz od połowy lat 30. - tych jako podobrazia częściej stosował sklejkę, rzadko datując, najczęściej sygnował czerwienią lub cynobrem "G. Wichmann" oraz pełnym imieniem i nazwiskiem. Obrazy Georga Wichmanna zachowały się w zbiorach Muzeum Narodowego we Wrocławiu, Muzeum Karkonoskiego w Jeleniej Górze, Haus Schlesien w Königswinter, Stiftung Kulturwerk Schlesien, Würzburg, Heimatstube Bad Harzburg oraz u kolekcjonerów prywatnych w Polsce i Niemczech.
wtorek, 24 lutego 2015
If the World Were a Place That Changes, It Would Have Changed Long Ago
"Wołki nasze łaciate i rude, i płowe,
Myczą, kiedy są głodne, widząc snopek słomy,
A gdy z dobrego serca przydasz jeszcze garstkę,
Zręcznie biorą językiem i do pyska kładą,
Po czym wesoło chrupiąc, popatrują na nas".
"Zalis su dvyliu, su margiu irgi su palsiu
Yna, kad nor est, siaudu pamatydami kuli;
O kad is tikros sirdies jiems primeti pluosta,
Tuo su liezuviu ji krimst i gomuri traukia
Ir savo siaudus vis i mus ziuredami braškin."
"Zalis su dvyliu, su margiu irgi su palsiu
Yna, kad nor est, siaudu pamatydami kuli;
O kad is tikros sirdies jiems primeti pluosta,
Tuo su liezuviu ji krimst i gomuri traukia
Ir savo siaudus vis i mus ziuredami braškin."
Kristijonas Donelaitis (Krystyn Donelajtis), Metai / Pory roku, przeł. Zygmunt Ławrynowicz, Pojezierze 1982
[Pieter Bruegel, Powrót stada / Return of the Herd, 1565]
piątek, 20 lutego 2015
Leszek Różański, "Drzewo. Rok 1999", z cyklu "Opowieści ostateczne"
Drzewo
Rok 1999
Włodzimierz odłożył okulary
spawalnicze. Obserwował przez nie częściowe zaćmienie słońca. „Piękne” - pomyślał
i wrócił do codziennych obowiązków gospodarskich. Mieszkał wraz z matką w dużym
domu, który często sam określał jako „poniemiecki”. Hodował krowy, uprawiał
ziemniaki, miał kilka hektarów pól i łąk. Prowadził zwykłe pracowite,
poukładane życie. Jedynym elementem, który wyróżniał jego gospodarstwo była
rosnąca na podwórku ogromna stara lipa. Usadowiona ona była między domem
mieszkalnym a stodołą. Wyglądała jak łącznik między oboma zabudowaniami. Swoimi
konarami głaskała dach stodoły, jak również ocierała się o ścianę budynku, w
którym mieszkał. Sąsiedzi mówili: „Zetnij to badziewie, bo ci się na łeb
zwali!”. Patrzył wtedy na nich z politowaniem, i tylko kiwał głową. Dla niego
to nie była jakaś tam zwykła stara lipa, ale kilkusetletnia „jego” stara lipa.
A to nie to samo. Już przed obiema wojnami wydawano pocztówki z jej
wizerunkiem. Już wtedy była chlubą Kopańca. Oceniano wtedy jej wiek na 300 lat.
Pod jej gałęziami prowadziła droga na jego pola. Jej korzenie, jak macki
ośmiornicy wciskały się w strukturę gleby. Do pnia przyczepiony był stary,
sztachetowy płot. Wyglądał dosyć groteskowo, bo nie wiadomo, co od czego
oddzielał. Na dodatek przy wielkości i majestatycznym wyglądzie drzewa, płot
wyglądał trochę jak pasażer na gapę na transatlantyku. „Ściąć drzewo! Co za…”-
nie kończył w myślach, bo lubił sąsiadów. Matka Włodzimierza opowiedziała mu
kiedyś historię, jaką usłyszała od Niemców, z którymi przez jakiś czas
mieszkała tuż po wojnie. Podobno w starym pniu drzewa jest ogromna dziura,
którą można zobaczyć wspinając się na poziom pierwszych grubych konarów i
patrząc w głąb wiekowego pnia. Podobno, wpadła do niej kiedyś mała dziewczynka
o imieniu Erna. Wypadki się zdarzają. Problem polegał na tym, że nigdy jej nie
odnaleziono. Przeszukano pień, a mógł się w nim zmieścić dorosły mężczyzna, i
nic. Przepadła jak kamień w wodzie. Włodek nie traktował tej opowieści
poważnie, ale kierowany ciekawością sprawdził pień drzewa. Ku jego zaskoczeniu,
rzeczywiście w lipie znajdowała się ogromna dziura. Do jej wnętrza prowadziły
metalowe klamry, służące za drabinkę. O tym mama nie mówiła. Pewnie nie
wiedziała, bo niby skąd miała wiedzieć. Do dziury się nie zapuścił, bo aż tak
ciekawy nie był. Przyjął do wiadomości, że istnieje i tyle. Przypomniał sobie o
niej w momencie, gdy znalazł na strychu stary, przedwojenny „święty” obrazek,
który przedstawiał Madonnę na drzewie. Gdy się przyjrzał dokładniej - na lipie.
Dlaczego mama tego nie wyrzuciła, nie miał pojęcia. Wszystkie niemieckie pamiątki już dawno wylądowały w piecu. Gdy ją o to spytał, tylko wzruszyła
ramionami. Zapytał znajomego księdza, o co chodzi z tą lipą i św. Maryją. Ksiądz
ciężko westchnął i opowiedział mu o tym, że jeszcze w czasach przed Chrystusem
lipę uważano za święte drzewo. Uważano, że omijają ją pioruny. Była drzewem
miłości i życia rodzinnego. Chrześcijaństwo przypisało żeński charakter lipy
Matce Boskiej. Stąd jej liczne kapliczki na tych drzewach. Niektórzy wierzyli,
że Maria po prostu mieszkała w lipie. Lipa związana jest z płodnością, siłami witalnymi
jak również ze śmiercią i przemijaniem. „O! Matko Boska!” - westchnął
Włodzimierz, dla którego ten wywód był lekko zbyt naukowy. Teraz przyglądał się
swojej lipie jeszcze bardziej uważnie. Aż w końcu postanowił się jeszcze raz na
nią wdrapać. Zwłaszcza jak usłyszał z jej pnia… muzykę. Początkowo myślał, że
jego matka znowu dała za głośno radio. W końcu była starszą osobą. Ale nie! Dźwięk
wyraźnie dochodził z drzewa. Przypominał trochę brzmienie skrzypiec. „No nie!” -
pomyślał i przystawił drabinę. Matowa czerń spróchniałego pnia kusiła i
zachęcała. Nie bał się, sam nie wiedział dlaczego, gdy postawił stopę na
metalowej klamrze. W dłoniach ściskał latarkę. Początkowo wszystko szło dobrze.
Schodził w dół, a otwór na górze zmniejszał się. Przy kolejnej klamrze, której
nie było, runął w dół. Miał wrażenie, że się dusi, że drzewo ściska go swoją
drewnianą obręczą. Wpadł w panikę. Lecz to uczucie trwało tylko chwilę.
Uspokoił się. Zawisł gdzieś w próchnie i zbutwiałych liściach. Nie czuł
twardego podłoża pod nogami. Tak muszą się czuć astronauci w stanie
nieważkości. Zapadła cisza. Przestał się miotać. I wisiał tak między niebem a podziemną
otchłanią. Na języku czuł smak wnętrza ziemi. Czuł jej pulsowanie. Czuł jej
życie. Mógłby przysiąc, że w tamtej chwili słyszał dźwięk budujących się
kryształów. Ale równocześnie, fruwał gdzieś między liśćmi i napawał się
delikatnym powiewem wiatru. Uświadomił sobie, że po prostu stał się drzewem.
Próchno przyjemnie muskało go w twarz. Lipa tuliła go. Pień cichutko zatrzeszczał.
Włodek w skupieniu, metodycznie ostrzył łańcuch od piły motorowej.
Siedział na ławce przed swoim domem. Panowała jesienna rześkość. Na podwórko
wtoczył się Janek Szpak, zwany Grubym. Znany był z tego, że od lat wycinał
swoje trzy drzewa na przykrótkiej miedzy i sprzedawał je we wsi. Wszyscy
wiedzieli, że kradnie drewno. Mówili o nim pogardliwie „złodziej”, co nie
przeszkadzało im kupować je u niego. „No wiesz… Dobra cena” - powiadali
zawstydzeni. Gruby przyglądał się w milczeniu pracy gospodarza. Popatrzył na
lipę i powiedział: „Spuściłbyś wreszcie tego kloca. Mam dobrego kupca”. Zderzył
się z lodowatym, stalowym spojrzeniem Włodzimierza. „No to lecę! Mam sprawy… no
wiesz…” - powiedział Gruby. Podczas zamykania furtki pośliznął się na opadłych
mokrych, lipowych liściach i grzmotnął o ziemię. Aż zadudniło. Choć nie było
wiatru resztki listowia zaszeleściły. Włodek uśmiechnął się.
Zbiór "Opowieści ostateczme" do kupienia tutaj: http://adrem.jgora.pl/opowiesci/opowiesci-ostateczne
poniedziałek, 16 lutego 2015
Dr. Herbert Gruhn, "About the 'Weals' in the Giant and Wolf Mountains" [Die Walen im Riesen- und Isergebirge], Wanderer im Riesengebirge, 1929
The following is a retranslation into English of a German-to-Polish translation by Tomasz Pryll of an article from a 1929 issue of Der Wanderer im Riesenbegirge. English proofreading by Joseph Pashka.
In the Alps and the
German Central Uplands (Středohoří, Mittelgebirge), one can hear very odd legends,
according to which, mysterious strangers from Italy professionally and expertly
extricated treasures from the mountains, and by using magic incantations, secretly
sent them to their country in the south. These Italian prospectors for gold and
precious stones are commonly known as the Venetians [Venediger], whereas in the
Fichtel Mountains (Fichtelgebirge), the Ore Mountains (Erzgebirge) as well as
the Giant Mountains [Riesengebirge, Karkonosze] and the Wolf Mountains [Isergebirge,
Góry Izerskie] they are called the Weals[1]
([Welsche]). Stories about the Weals from the Giant and Wolf Mountains have
been collected and published by Robert Cogho [Die Walen oder Venediger im Riesengebirge, 1898], Prof Dr. Richard
Kühnau [Schlesische Sagen, Elben-,
Dämonen- und Teufelsagen], or Will-Erich Peuckert [Volkssagen aus dem Riesen- und Iser-Gebirge, 1967].
Still, in these legends is
embedded a historical truth which researchers have been searching for.
The oldest written
record of the Weals’ activity in the Giant Mountains can be found in a
parchment manuscript, dating from the first half of the 15th century, kept at the
Municipal Library in Wrocław. It was originally thought to have been written by
one Antonius of Florence, known as Antonius the Weal, mentioned in the City
Annals of Wrocław for the years 1410-1433; but in 1922, on the strength of
linguistic and factual arguments, Karl Schneider demonstrated in his Die Walen im Riesengebirge [The Weals in
the Giant Mountains] that the text had been written by a German-speaking
inhabitant of Silesia. It is a description, in the German language, of paths
leading to places where gold can be panned and amethysts found. Also described,
with landmarks, is a route leading from Jelenia Góra, through Piechowice, to a
glassworks in Szklarska Poręba, mentioned in a document from 1366, and then
into the upstream part of the Kamienna River valley. Through the landmarks
mentioned: the Black Mountain, the White Valley, the Forks [Widły, a.k.a. the
Weal Stone, Waloński Kamień], and the Evening Castle, we can trace back the
areas visited by the gold and precious stone prospectors. The text of this
manuscript had been included in the German-language itineraries, written
between the 16th and 18th centuries, known as the Weal Books [Walenbücher]. They are mentioned by Caspar Schwenckfeld
(1490-1561). In his Gazophylazi Gaudium
(1667), Johannes Pretorius reprinted several of them from a damaged manuscript,
confirmed by de Wyl, that he had received from the Jelenia Góra apothecary,
Sartorius. [The Czech Jesuit] Bohuslaus Balbinus mentions in his Miscellanea regni Bohemiae (1679, Vol.
I, 17) that he was in possession of an old, hard-to-decipher little book
containing eight fragments about the Giant Mountains. The Legnica-based doctor
and mineralogist, Georg Anton Volkmann, who was a frequent guest in the Giant
Mountains, saw the Weal Books with
his own eyes: “very old, the paper half-rotten, from which I gather they were
originals” (Silesia subterranea,
1720, p. 117). And although the Enlightenment period didn’t treat the Weal Books seriously, calling them a
“collection of folk tales,” requiring “many centners of indomitable faith,” in
the Giant and Wolf Mountains they have survived in numerous copies to this day.
Cogho sought to borrow such copies, summaries of the numerous Weal Books, for the Giant Mountains Museum
[Riesengebirgsmuseum]. His efforts weren’t always successful, for many of the
owners refused to let him as much as see what they considered their treasures,
let alone take them away. Quite recently J. Meißner found a mid-18th-century Weal Book in Wiesemühle in Morchenstern
(Smržovka). Fragments of such books are also kept – besides the Giant Mountains
Museum in Jelenia Góra – in the museum in Hochenelbe (Vrchlabi) as well as in
the Wrocław municipal library and archive. However, their significance in
finding an answer for the Weal question is dubious, for their contents have
been heavily altered by copyists. We know from Karl Schneider’s research that all
the older Weal Books, concerned with
the Giant and Wolf Mountains, whose authors purport to be Italians or South or
Middle Germans, were written in Silesia. How they came to be distributed among
the population hasn’t been explained yet. Perhaps their roots go back to the
old miner books, mining permits, or registry books. . . .
Signs on trees and
rocks, marking paths leading to finds, play an important role in the Weal Books. Georg Anton Volkmann
mentions [in Silesia Subterranea]
that in the Giant Mountains one “from time to time finds all kinds of markings
and drawings of human faces, hands, discs, knives, pickaxes, and crosses.” In
his 1855 Die alten heidnischen
Opferstätten und Steinalterthümer des Riesengebirges [Old pagan sacrifice
sites and rock altars in the Giant Mountains], Mosch mentions “strange signs
and figures” found by forest workers in the area of the Rothfloßfelsen
[Czerwone Skałki on Czarna Góra] or the Mitternachts-Feueresse [Krzywe
Baszty?]: “Little can be recognized today under the thick moss cover. In the nearby
Forks, as foresters and forest workers assure us, one can find indecipherable signs
hewn in rock, among them the renditions of a knife and fork.” Mosch’s sources were
telling the truth. The sign on the Forks (Weal Stone) has been preserved to
this day. This block of rock with a carved image of an outstretched hand is
currently in the collection of the Jelenia Góra museum, which acquired it courtesy
of Privy Councillor Dr. Seydel in 1901 when the Forks were partially blown up
due to the construction of a railway. Weal signs have also been found by Cogho,
Regell, Loewig, and recently also by Peuckert.
As early as 1588 Simon
Hüttel, the chronicler of Trutenau (Trutnov), saw Weal signs in the Giant
Mountains when, with three companions, he was trying to identify former gold
mines in Pfaffenwald: “We found numerous shafts, crosses, and signs, as well as
a beech tree with the date (year) MD2 [1502] carved in its bark, and next to it
a large hand, pointing to the east, carved in a fir tree; there is also a sign
there of a hammer and pickaxe.” It is quite likely that these signs can be
traced back to the Meisen miners who in 1511 “began boring through rock in
Hoppenberg (Šibeniční vrch)” near Trutnov a “shaft that was later called a gold
mine.” Thus the Weals emerge from the deep shadow of legends and folk tales and
begin to function as historical figures. In 1563 a man from Italy is trekking
through the mountains. He is Petrus Andreas Matthiolus (1507-1577), a doctor
from Siena, in search here for healing plants. In his case the name “Weal”
[Wale], denoting all strangers, acquires its original meaning, and stories about
the Italians turn out to contain a grain of truth. Another subject fitting the
pattern of Weal stories is Leonhard Thurnheysser zum Thurn, an Italian doctor
and alchemist, an expert on these mountains. According to Dr. Boehlich, he prospected in the Giant and
Wolf Mountains in the 1560s, searching for gold and precious stones. His
findings sound like a summary of the finds mentioned in the Weal Books. And
that he is no stranger to these mysterious books can be deduced from his words
that, “in Bohemia these places are better known to Weals and Dutchmen from afar
than to the Bohemians themselves.”
What the Weal Books say
about the prospecting for, and findings of, gold veins and concentrations of
precious stones does not seem to be mere fantasy. Caspar Schwenckfeld says that
in his time gold was panned in Aupengrund [Riesengrund, Obří důl], near Weißes
Wasser [Bílé Labe], by the Great Pond, in Mummelgrund [Mumlavský důl], by the river
Izera [Iser], as well as in small streams around Jelenia Góra. In the Izera,
not only gold can be found but also all kinds of precious stones. Around 1601,
people collected reddish lumps of iron from the river Kamienna [Zacken] near
the glassworks in the hope of finding gold, but to no avail.
On October 4, 1534, a
group of seventeen entrepreneurs received from Ferdinand, the king of Bohemia,
a privilege to extract and process for twenty years “beautiful minerals the
size of a shiny nut” in Obří důl. The project was a failure. According to
Schwenckfeld, the “fine gentlemen spent a lot of effort and money” on what was
a large silver ore vein, but “reaped no rewards, as cobalt devoured and ruined
everything they smelted.” Treasure hunters operating in the area of the
Abendburg (Evening Castle) used black magic and exorcisms, encountering
“mockery and ridicule”; soon they left, “doing harm to many people.” A similar
lot befell one Waldner von Greuffelstein, a swindler from Pannonia, who claimed
to have dowsed a treasure under the Evening Castle, a treasure he must have
read about in a Weal Book. He swindled money from numerous townspeople to dig
up the treasure but, despite using all kinds of magic spells, failed to do so.
Around 1693, “several swindlers colluded” to produce gold from a yellow rock
commonly found in the mountains, “cheating many people.” Others produced
turquoises from blue hornfels and sold them to simpletons. Illegal miners had
become so widespread in the mountains that, following a complaint from Count
Schof Gotsch, the Silesian Chamber of Commerce ordered mining master Pardt to put
an end to this.
Schwenckfeld recollects
that black shiny stones found in the Izera and the nearby meadows, known as Schierle [schorl tourmaline], considered
gold-yielding, were “commonly purchased by foreign Weals.” One of the latter
was Anselmus Boetius de Boot of Bruges, gemmarius [jeweller] of Emperor Rudolf
II. Sent in these parts by the emperor, de Boot partly described his findings
and discoveries in Historia gemmarum et
lapidum (1609). Keenly interested in precious stones found in the
mountains, Rudolf II ordered another man, Hans Heinrich Kobrscheit, to prospect
for them in the Iserwiese [Jizerska Louka, Hala Izerska]. On July 8, 1595, the
emperor granted Johann Eckstein and Leonhard Stadler a permit to prospect for
precious stones in the Giant Mountains, reserving himself the right of
pre-emption. On November 19, 1601, the above privilege was renewed. In the same
year, parson Simon Thaddeus Budeccius from Teyn [Týn] (above the town of
Rovensko pod Troskami, Turnov district) received permission to start
prospecting for metals and precious stones in the Giant Mountains on the basis
of notes left by his ancestors and his father (such “notes” most likely meaning
Weal Books). Furthermore, he received the right to arrest, in consultation with
officials and local residents, all foreigners collecting precious stones and
other treasures without the permission of the King of Bohemia. In 1607, Rudolf II
granted a prospecting permit to a jeweller named Willibald Heffler, who
reportedly found a jasper deposit in the Giant Mountains. Heffler used the
jasper to make jewellery which he presented the emperor with. In 1623, a
burgher from Leipzig, the “famous chemist and medic,” Johannes Zimmermann, was
granted a permit to prospect for precious stones and pearls in the Giant and
Wolf Mountains at his own expense “with the kind wish that in doing so he be
not only protected from wicked people but also that, should anyone assault him
or his family, such a wrongdoer be, after his case has been heard, seriously
punished physically; and that the lord of the land receives a tenth part of any
profit” (David Zeller, Hirschbergischer
Merckwürdigkeiten, Vol. II, 1726, p. 22).
Gold and treasure
seekers appear in records as recently as the 18th century. Visiting the
Hampelbaude (Strzecha Akademicka), G. A. Volkmann heard about a stranger who
had been excavating, crushing rock and burning fires in the Teufelsgrund (Čertův
Důl). When the Schaffgotsch administration ordered the man arrested, he
disappeared without a trace (Sil. sub.,
p. 198). During his official tenure in Giehren (Gierczyn) in 1746-1756, the
then famous Saxon mountain expert, metallurgist, and alchemist, Johann
Gottfried Jugel, visited an allegedly gold-yielding place in Seifershau
(Kopaniec), where he told the miners to dig, but to no avail.
It can, therefore, be
demonstrated that until the 16th century our mountains were explored by all
kinds of doctors, alchemists, free miners and vagabonds, dowsers, shamans,
gilders, as well as legal and illegal prospectors for precious stones and
minerals. Their mysterious and secretive doings found their way to folk tales
and legends, which conveyed an image of real people dressed in a costume of
magic and mysticism. People who looked strange and spoke a foreign language; in
folk beliefs about an immensely rich city on a lagoon, home to gilders and
precious stone cutters, they had become the Weals of Venice...
[1] Old English wealh, plural
wealas, “foreigner, stranger, Celt”; cf.
www.thefreedictionary.com/Wales [Translator’s note].
W
Alpach i na terenie Średniogórza Niemieckiego (středohoří, Mittelgebirge)
wysłuchać można przedziwnych legend, wedle których tajemniczy przybysze z
Italii w sposób fachowy i ze znawstwem wydzierają górom skarby i potajemnie,
używając czarodziejskich zaklęć wysyłają je do swej ojczyzny na południu. Ci
italscy poszukiwacze złota i kamieni szlachetnych zwani są przez lud
powszechnie Wenecjanami, natomiast w Smreczanach (Fichtelgebirge), Rudawach
(Erzgebirge) oraz w Karkonoszach i Górach Izerskich nazywani są Walonami (lub
Walijczykami, Celtami – [Welsche]).
Zbieraniem opowieści o Walonach z Gór Olbrzymich i Izerskich zajmowali się
Robert Cogho [vide http://sobieszow.republika.pl/historia/stare.htm ; R. Cogho:
Die Walen oder Venediger im Riesengebirge, 1898], prof. dr Richard Kühnau
["Schlesische Sagen, Elben-, Dämonen- und Teufelsagen"] i Will-Erich
Peuckert [Robert Cogho u. Will-Erich Peuckert 'Volkssagen aus dem Riesen- und
Iser-Gebirge' Verlag Otto Schwartz & Co Göttingen, 1967].
W
tych legendach tkwi jednak prawda historyczna, do której dotrzeć starają się
naukowcy. Jako wprowadzenie w tematykę, także ze względu na obfitość materiału,
wymienić należy trzy prace, pomimo że tylko sporadycznie odnoszą się do naszych
gór: Christiana Gottlieba Lehmanna "Wiedza o Walonach... ze starych pism i
dokumentów powzięta", Frankfurt i Lipsk 1764 r.; Heinricha Schurtza
"Górnictwo płuczkowe w Rudawach a kwestia Walonów", Stuttgart 1890
r.; Emmy Locher "Pytania o Wenecjan" - dysertacja filologiczna we
Freiburgu w Szwajcarii, 1922 r.
Tematykę
walońską w Górach Olbrzymich i Izerskich jako pierwszy podjął w
"Wandererze" W. Klose w roku 1888 [Gold im Riesengebirge, "WiR"nr 7/1888]. W
rocznikach 1891-1895 i 1905 temat podejmowali Cogho, Regell i Zacher.
Najpełniej pisał Cogho, zainspirowany pismami Schurtza. Spełniamy więc nasz
obowiązek wobec tych, którzy przyczynili się do naukowej funkcji
Riesengebirgsverein (Towarzystwa Karkonoskiego) i w bieżącym wydaniu postaramy
się kontynuować ich dzieło, rozpoczęte w "Wandererze" i upowszechnić
je zarazem.
Najstarszy
piśmienny ślad działalności Walonów w Górach Olbrzymich znajdujemy w spisanym
na pergaminie manuskrypcie, znajdującym się w Miejskiej Bibliotece we Wrocławiu
(sygnatura: Hs. R. 454), pochodzącym z pierwszej połowy XV w. Za jego autora
uważano wymienianego w Księgach Miejskich Wrocławia z lat 1410-1433 niejakiego
Antoniusa z Florencji, zwanego Antoniuszem Walończykiem; jednak w 1922 r. Karl
Schneider wykazał w swojej pracy "Die Walen im Riesengebirge"
("Walonowie w Górach Olbrzymich") z 1922 r., przy zastosowaniu
kryteriów lingwistycznych i merytorycznych, iż autorem tego tekstu jest
niemieckojęzyczny mieszkaniec Śląska. Jego treść stanowi zredagowany w języku
niemieckim opis ścieżek, prowadzących do miejsc płukania złota i występowania
ametystów. Opisana jest droga z podaniem punktów orientacyjnych, wiodąca z
Jeleniej Góry przez Piechowice do wymienionej w dokumencie z 1366 r. huty szkła
w Szklarskiej Porębie, i dalej w górny odcinek doliny rzeki Kamiennej. Dzięki
wymienionym punktom orientacyjnym: Czarna Góra, Biała Dolina, Widły [zwane też
Walońskim Kamieniem - przyp. tłum.] i Wieczorny Zamek, odtworzyć można okolice
nawiedzane przez poszukiwaczy złota i kamieni szlachetnych. Treść tego
manuskryptu włączona została do licznych, znanych w literaturze pod nazwą
"Księgi Walońskie", spisanych w języku niemieckim itinerariów,
powstałych w wiekach od XVI do XVIII. Wspomina o nich Caspar Schwenckfeld
(1553-1509). Johannes Praetorius w wydanym w 1667 r. "Gazophylazi Gaudium"
przedrukował kilka z nich z poświadczonego przez de Wyla, uszkodzonego
manuskryptu, który otrzymał od jeleniogórskiego aptekarza Sartoriusa. Bohuslaus
Balbinus [czeski jezuita - przyp. tłum.] był w posiadaniu - o czym wspomina w
swoich "Miscellanea regni Bohemiae" (1679 r., księga I, 17) - starej,
trudnej do odczytania książeczki, zawierającej osiem fragmentów, dotyczących
Karkonoszy. Legnicki lekarz i mineralog Georg Anton Volkmann, który często
gościł w Karkonoszach, widział Księgi Walońskie na własne oczy "bardzo stare,
papier na poły zmurszały, z czego wnioskuję, że były to oryginały"
(Silesia subterranea, 1720 r, S. 117). I choć okres Oświecenia nie traktował
"Ksiąg Walońskich" poważnie, nazywając je "zbiorem baśni",
wymagającym "wielu cetnarów niewzruszonej wiary", to w Górach
Olbrzymich i Izerskich przetrwały w formie odpisów w licznych egzemplarzach po
nasze czasy. Cogho usiłował tego rodzaju
odpisy, streszczenia licznych "Ksiąg Walońskich", wypożyczyć dla
Muzeum Karkonoskiego. Nie zawsze starania te uwieńczone były sukcesem, bowiem
wielu właścicieli nie chciało pozwolić nawet na obejrzenie swoich domniemanych
skarbów, nie wspominając o ich wypożyczeniu. Jeszcze niedawno J. Meißner
znalazł "Księgę Walońską" z połowy XVIII w. w Wiesemühle w
Morchenstern (Smržovka). Ponadto fragmenty tych ksiąg znajdują się - poza
jeleniogórskim Muzeum Karkonoskim - w muzeum w Hohenelbe (Vrchlabí) oraz w
bibliotece miejskiej i archiwum miejskim we Wrocławiu. Jednak ich wartość w
kontekście znalezienia odpowiedzi na kwestię Walońską jest wątpliwa, gdyż
podczas ich przepisywania spory wpływ na zmiany treści miał charakter osoby,
która je kopiowała. Z badań Karla Schneidera wynika, że wszelkie starsze
"Księgi Walońskie", dotyczące Karkonoszy i Gór Izerskich, których
autorzy podają się za Włochów, Niemców Południowych czy Średnich, powstały na
Śląsku. W jaki sposób upowszechniły się wśród mieszkańców - dotychczas nie
wyjaśniono. Być może sięgają swoimi korzeniami do starych ksiąg gwareckich,
zezwoleń na drążenie sztolni, czy ksiąg rejestrowych. [...]
W
„Księgach Walońskich” istotną role odgrywają znaki na drzewach i skałach,
którymi oznaczane były ścieżki prowadzące do znalezisk. Georg Anton Volkmann [w:
„Silesia subterranea", 1720 r. - przyp. tłum.] stwierdza, że w
Karkonoszach „od czasu do czasu znajduje się przeróżne oznaczenia i rysunki
ludzkich twarzy, rąk, tarcz, noży, kilofów i krzyży”. O „nieznanych znakach i
figurach”, na które natykali się dawni robotnicy leśni koło Rothfloßfelsen
[Czerwone Skałki na szczycie Czarnej Góry - przyp. tłum.]. czy
Mitternachts-Feueresse [Krzywe Baszty (?) - przyp. tłum.] pisze Mosch w
publikacji z 1855 r. „Die alten heidnischen Opferstätten und Steinalterthümer
des Riesengebirges“ [Stare pogańskie miejsca ofiarne i zabytki skalne
Karkonoszy]: „Obecnie pod grubą warstwą mchu niewiele można rozpoznać. Również
w niedalekich Widłach, jak zapewniają leśnicy i robotnicy leśni, znaleźć można
niemożliwe do rozszyfrowania znaki wykute w skałach, pośród których znalazły
się ryciny noża i widelca”. Rozmówcy Molscha nie kłamali. Znak na wymienionych
już w rękopisie wrocławskim Widłach (Walońskim Kamieniu) zachował się do dziś.
Ów blok skalny z wykutą rozczapierzoną dłonią znajduje się obecnie w
jeleniogórskim muzeum, dokąd trafił za sprawą tajnego radcy, doktora Seydela,
gdy w 1901 r. Widły zostały częściowo wysadzone w powietrze na potrzeby budowy
linii kolejowej. Znaki walońskie znajdowali także Cogho, Regell, Loewig, a
ostatnio także Peuckert.
Już
Simon Hüttel, kronikarz miasta Trautenau (Trutnov), widział znaki walońskie w
Górach Olbrzymich, gdy w 1558 r. wraz z trzema towarzyszami poszukiwał kopalni
złota w Pfaffenwald: „Znaleźliśmy liczne sztolnie, krzyże i znaki, a także datę
(rok) MD2 wyrytą na korze buka, a obok wielką dłoń wyrytą na świerku,
wskazującą ku wschodowi, jest tam też wyryty znak przedstawiający młot i
kilof”. Dość prawdopodobny wydaje się związek tych znaków z miśnieńskimi
górnikami, którzy w 1511 r. koło Trutnowa „poczęli drążyć skały na Hoppenberg
(Šibeniční vrch), a sztolnia ta nazwana została kopalnią złota”. I tak oto
Walonowie wynurzają się z głębokiego cienia baśni i podań i poczynają
funkcjonować jako postaci historyczne. W 1563 r. w górach wędruje pewien Włoch.
To lekarz, Petrus Andreas Matthiolus z Sienny (1507 - 1577), który poszukuje
leczniczych roślin. W jego przypadku określenie Walończyk (Wale), używane wobec
wszelkich obcych, nabiera pierwotnego znaczenia, a przekazy o Italczykach
okazują się zawierać ziarno prawdy. W ramy owych podań o Walończykach wpisuje
się również włoski lekarz i alchemik, znawca tych gór, Leonhard Thurneysser zum
Thurn. Przebywał on w Górach Olbrzymich i Izerskich przed 1570 r. i poszukiwał
tu złota i kamieni szlachetnych, jak pisze dr Boehlich. Jego ustalenia brzmią
niczym streszczenie wymienionych w Księgach Walońskich znalezisk. A że nie są
mu obce owe tajemne księgi, poznać można po stwierdzeniu: „a miejsca te w
Bohemii znają lepiej przybyli tu z daleka Walijczycy i Holendrzy, niźli sami
Czesi”.
Informacje
zawarte w Księgach Walońskich o poszukiwaniach oraz - w czasach, gdy królowała
alchemia niejednokrotnie wyolbrzymionych - znaleziskach żył złota i skupisk
kamieni szlachetnych w naszych górach, nie wydają się być wyłącznie
fantasmagoriami. Caspar Schwenckfeld opowiada, że za jego czasów w Aupengrund
[inaczej: Riesengrund - Obří důl; przyp. tłum.], w pobliżu Weißes Wasser [Bílé
Labe], nad Wielkim Stawem, w Mummelgrund [Mumlavský důl], nad Izerą i w
niewielkich strumieniach w okolicach Jeleniej Góry płukano złoto. W Izerze obok
złota występują wszelkiego rodzaju kamienie szlachetne. W Kamiennej koło huty
szkła zbierano około 1601 r. czerwonawe krupy żelaza, bo miały zawierać złoto,
co okazało się jednak nieprawdą.
4
października 1534 r. grupa 17 przedsiębiorców wyprosiła u króla Czech, Ferdynanda
przywilej wydobycia i przerobu przez lat 20 „pięknych kopalin wielkości orzecha
z połyskiem” w Obřím dole. Przedsięwzięcie jednak nie powiodło się. Według
Schwenkfelda chodziło tu o potężną żyłę rudy srebra „na którą poświęcono wiele
starań i sporą sumę pieniędzy wytwornych panów, co dóbr żadnych nie przyniosło,
albowiem podczas wytapiania kobalt wszystko pożerał i niszczył”. Poszukiwacze
skarbów, działający w okolicach Abendburg (Wieczornego Zamku) sięgali po czarną
magię i egzorcyzmy, spotykając się z „kpiną i szyderstwem”; wkrótce więc
odeszli „szkodząc wielu ludziom”. Podobny los spotkał oszusta Waldnera von
Greuffelstein z Panonii. Twierdził buńczucznie, że za pomocą różdżki odnalazł
skarb pod Wieczornym Zamkiem, o którym przeczytał najpewniej w Księdze
Walońskiej. Od licznych mieszczan wyłudził pieniądze, za pomocą których wydobyć
miał ów skarb, co jednak - mimo wszelakich tajemnych zaklęć - nigdy nie
nastąpiło. Około roku 1693 „kilku oszustów porozumiało się” w celu wytwarzania
złota z żółtej, występującej pospolicie w górach skały, „wielu poczciwych ludzi
bałamucąc”. Inni wytwarzali z niebieskiego hornfelsu turkusy i sprzedawali
swoje wyroby prostym ludziom. Dzicy kopacze tak rozplenili się w górach, że na
skutek skargi hrabiego Schof Gotscha śląska Izba Przemysłowa nakazała
górmistrzowi Pardtowi położenie kresu temu procederowi.
Schwenckfeld
wspomina, że znajdowane w Izerze i na izerskich łąkach czarne, błyszczące kamienie,
zwane Schierle (izeryt), uchodzące za złotodajne, „przez obcych Walonów
powszechnie były kupowane”. Jednym z nich był Anselmus Boetius de Boot z
Brugii, gemmariusz [jubiler - przyp. tłum.] cesarza Rudolfa II. Cesarz wysłał
go w te okolice, a swoje znaleziska i odkrycia opisał częściowo w „Historia
gemmarum et lapidum” z 1609 r. Rudolf II, żywotnie zainteresowany szlachetnymi
kamieniami, występującymi w górach, nakazał ich poszukiwanie także Hansowi
Heinrichowi Kobrscheitowi na Iserwiese [Jizerska Louka, Hala Izerska]. 8 lipca
1595 r. cesarz nadał Johannowi Ecksteinowi i Leonhardowi Stadlerowi prawo
poszukiwania kamieni szlachetnych w Górach Olbrzymich, pod warunkiem wszakże,
że będzie miał prawo pierwokupu znalezionych skarbów. 19 listopada 1601 r.
przywilej powyższy został odnowiony. W tym samym roku proboszcz Simon Thaddeus
Budessius z Teyn [Týn] (powyżej Rovensko pod Troskami, okręg Turnov) otrzymał
pozwolenie, by w oparciu o notatki pozostawione przez swoich przodków i ojca
(najpewniej Księgi Walońskie), rozpocząć poszukiwania metali i kamieni
szlachetnych w Karkonoszach. Ponadto otrzymał prawo, by w porozumieniu z
urzędami i mieszkańcami aresztować wszystkich przyjezdnych z obcych krajów,
którzy bez pozwolenia króla Czech zbierali kamienie szlachetne i inne
drogocenności. W 1607 r. Rudolf II udzielił takiego samego przywileju, jak
Budecciusowi, pewnemu jubilerowi o nazwisku Willibald Heffler. Miał on odkryć w
Karkonoszach kamieniołom jaspisu, który przerabiał na biżuterię. Tę zaś
podarował cesarzowi do jego kolekcji. Mieszczanin z Lipska, „sławny chemik i medyk”
Johannes Zimmermann otrzymał w 1623 r. prawo poszukiwania w Górach Olbrzymich i
Izerskich kamieni szlachetnych i pereł na koszt własny „z łaskawym życzeniem,
by przy realizacji tego przedsięwzięcia miał ochronę nie tylko przed złymi
ludźmi, lecz także - jeżeli ktoś podniósłby rękę na niego lub jego bliskich, ów
złoczyńca został, po rozpatrzeniu jego czynu, poważnie ukarany cieleśnie; a pan
na tych ziemiach otrzyma dziesiątą część wszelkiego zysku” (Zeller „Ciekawostki
Jeleniogórskie”, II, 1726 r., str. 22).
Jeszcze
w XVIII w. pojawiają się poszukiwacze skarbów i złota. G. A. Volkmann usłyszał
podczas wizyty w Hampelbaude (Strzecha Akademicka), że w Teufelsgrund (Čertův
Důl) osiedlił się jakiś przybysz, który prowadził wykopaliska, rozbijał skały i
palił ogniska. Gdy na polecenie administracji Schaffgotschów postanowiono ująć
owego poszukiwacza, ten zniknął bez śladu (Sil. sub., str. 198). Słynny w
swoich czasach saksoński montanista [znawca górnictwa - przyp. tłum.], metalurg
i alchemik Johann Gottfried Jugel podczas wizytacji komisyjnej w Giehren
(Gierczyn) w latach 1746-1756 odwiedził rzekomo złotodajne miejsce w Seifershau
(Kopaniec), gdzie nakazał kopać gwarkom, jednak bezskutecznie.
Udowodnić
można tedy, że do XVI w. nasze góry przeczesywane były przez różnych lekarzy,
alchemików, wolnych gwarków i wagabundów, różdżkarzy, szamanów, złotników, prawowitych
i nielegalnych poszukiwaczy kamieni i rud szlachetnych. Tajemnicze i potajemne
działania obcych przeniknęło do baśni i legend. Niczym w zwierciadle
rzeczywistości niosły one obraz realnych postaci, przybrany w otoczkę czaru i
mistyki. Ludzie, których wygląd był niespotykany, których język trudno było
zrozumieć, albo z którymi w ogóle nie można było się dogadać; w wierzeniach
ludu na temat nieopisanego bogactwa mieszkańców miasta położonego nad laguną,
siedziby złotników i szlifierzy kamieni szlachetnych stali się Walonami z
Wenecji...
[tłum. Tomasz Pryll]
piątek, 13 lutego 2015
środa, 11 lutego 2015
poniedziałek, 9 lutego 2015
The Tao is empty / When utilized, it is not filled up / So deep! It seems to be the source of all things / It blunts the sharpness / Unravels the knots / Dims the glare / Mixes the dusts / So indistinct! It seems to exist / I do not know whose offspring it is / Its image is the predecessor of the Emperor
"I have a Gumbie Cat in mind, her name is Jennyanydots; Her coat is one of the tabby kind, with tiger stripes and lepard spots."
niedziela, 8 lutego 2015
sobota, 7 lutego 2015
"I don't remember exactly when Budberg died, it was either two years ago or three. The same with Chen. Whether last year or the one before. Soon after our arrival, Budberg, gently pensive, Said that in the beginning it is hard to get accustomed, For here there is no spring or summer, no winter or fall. "I kept dreaming of snow and birch forests. Where so little changes you hardly notice how time goes by. This is, you will see, a magic mountain.""
A MAGIC MOUNTAIN by Czesław Miłosz
I don't remember exactly when Budberg died, it was either two years ago or three.
The same with Chen. Whether last year or the one before.
Soon after our arrival, Budberg, gently pensive,
Said that in the beginning it is hard to get accustomed,
For here there is no spring or summer, no winter or fall.
"I kept dreaming of snow and birch forests.
Where so little changes you hardly notice how time goes by.
This is, you will see, a magic mountain."
Budberg: a familiar name in my childhood.
They were prominent in our region,
This Russian family, descendants of German Baits.
I read none of his works, too specialized.
And Chen, I have heard, was an exquisite poet,
Which I must take on faith, for he wrote in Chinese.
Sultry Octobers, cool Julys, trees blossom in February.
Here the nuptial flight of hummingbirds does not forecast spring.
Only the faithful maple sheds its leaves every year.
For no reason, its ancestors simply learned it that way.
I sensed Budberg was right and I rebelled.
So I won't have power, won't save the world?
Fame will pass me by, no tiara, no crown?
Did I then train myself, myself the Unique,
To compose stanzas for gulls and sea haze,
To listen to the foghorns blaring down below?
Until it passed. What passed? Life.
Now I am not ashamed of my defeat.
One murky island with its barking seals
Or a parched desert is enough
To make us say: yes, oui, si.
"Even asleep we partake in the becoming of the world."
Endurance comes only from enduring.
With a flick of the wrist I fashioned an invisible rope,
And climbed it and it held me.
What a procession! Quelles délices!
What caps and hooded gowns!
Most respected Professor Budberg,
Most distinguished Professor Chen,
Wrong Honorable Professor Miłosz
Who wrote poems in some unheard-of tongue.
Who will count them anyway. And here sunlight.
So that the flames of their tall candles fade.
And how many generations of hummingbirds keep them company
As they walk on. Across the magic mountain.
And the fog from the ocean is cool, for once again it is July.
Berkeley, 1975
translated by Czesław Miłosz and Lillian Vallee
[http://biblioteka.kijowski.pl/milosz%20czeslaw/poems.pdf]