piątek, 27 lutego 2015

środa, 25 lutego 2015

Georg Wichmann, Zimowa wieś w Karkonoszach / Winterliche Dorfstraße im Riesengebirge

Dzięki uprzejmości p. Ziemowita Olszanowskiego reprodukujemy obraz Georga Wichmanna pod tytułem Zimowa wieś w Karkonoszach (Winterliche Dorfstraße im Riesengebirge, ok. 1920-1930). Drzewo, mamy nieodparte wrażenie, to lipa. Chałupa, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, przysłupowa. A narciarz nie jest raczej turystą - to prędzej dziecko miejscowe. Uwagę zwraca gęsta, mięsiście oddana pokrywa śnieżna - wtedy, panie dzieju, to dopiero były zimy...! Co do miejsca, to możliwe, jak zauważa dr Przemysław Wiater, że to Szklarska Poręba Dolna - spójrzcie na kościółek w głębi po lewej.




Biografia tego  arcyciekawego według nas malarza autorstwa p. Przemysława Wiatera:

Georg Wichmann (1876 - 1944) urodził się we Lwówku Śląskim, dzieciństwo spędził na Pomorzu Gdańskim. Studia artystyczne wiodły go przez Berlin, Karlsruhe, Królewiec do wrocławskiej pracowni Carla E. Morgensterna. Od 1903 r. przebywał w Karkonoszach, oprócz okresu służby wojskowej podczas I wojny światowej. W 1924 r. przeprowadził się na stałe do Szklarskiej Poręby i zamieszkał w nowo wybudowanym domu przy dzisiejszym Wzgórzu Paderewskiego 5, w pobliżu "Młyna św. Łukasza". Aktywny, płodny malarz - pejzażysta, często powracał w pracach do ulubionego motywu Śnieżnych Kotłów malowanych w różnych porach roku, na które roztaczał się widok z okien pracowni. 

Był zwolennikiem impresjonizmu, z upodobaniem tworząc górskie krajobrazy. Bogate kolorystycznie, czasem urozmaicał drobny figuralny sztafaż. Z upływem lat pejzaże Georga Wichmanna malowane były z coraz większym ładunkiem dynamiki i wewnętrznej ekspresji. Gerog Wichmann zmarł w 1944 r. i pochowany został na cmentarzu ewangelickim w Szklarskiej Porębie Dolnej, trochę poniżej grobu Carla Hauptmanna, lecz grób ten nie przetrwał do dziś.

G. Wichmann najczęściej obrazy malował na lnianym płótnie, lecz od połowy lat 30. - tych jako podobrazia częściej stosował sklejkę, rzadko datując, najczęściej sygnował czerwienią lub cynobrem "G. Wichmann" oraz pełnym imieniem i nazwiskiem. Obrazy Georga Wichmanna zachowały się w zbiorach Muzeum Narodowego we Wrocławiu, Muzeum Karkonoskiego w Jeleniej Górze, Haus Schlesien w Königswinter, Stiftung Kulturwerk Schlesien, Würzburg, Heimatstube Bad Harzburg oraz u kolekcjonerów prywatnych w Polsce i Niemczech.



wtorek, 24 lutego 2015

If the World Were a Place That Changes, It Would Have Changed Long Ago


"Wołki nasze łaciate i rude, i płowe,


Myczą, kiedy są głodne, widząc snopek słomy,


A gdy z dobrego serca przydasz jeszcze garstkę,

Zręcznie biorą językiem i do pyska kładą,

Po czym wesoło chrupiąc, popatrują na nas".


"Zalis su dvyliu, su margiu irgi su palsiu 

Yna, kad nor est, siaudu pamatydami kuli; 

O kad is tikros sirdies jiems primeti pluosta, 

Tuo su liezuviu ji krimst i gomuri traukia 


Ir savo siaudus vis i mus ziuredami braškin."



Kristijonas Donelaitis (Krystyn Donelajtis), Metai / Pory roku, przeł. Zygmunt Ławrynowicz, Pojezierze 1982


[Pieter Bruegel, Powrót stada / Return of the Herd, 1565]

piątek, 20 lutego 2015

Leszek Różański, "Drzewo. Rok 1999", z cyklu "Opowieści ostateczne"

                                                                     

Drzewo
Rok 1999

Włodzimierz odłożył okulary spawalnicze. Obserwował przez nie częściowe zaćmienie słońca. „Piękne” - pomyślał i wrócił do codziennych obowiązków gospodarskich. Mieszkał wraz z matką w dużym domu, który często sam określał jako „poniemiecki”. Hodował krowy, uprawiał ziemniaki, miał kilka hektarów pól i łąk. Prowadził zwykłe pracowite, poukładane życie. Jedynym elementem, który wyróżniał jego gospodarstwo była rosnąca na podwórku ogromna stara lipa. Usadowiona ona była między domem mieszkalnym a stodołą. Wyglądała jak łącznik między oboma zabudowaniami. Swoimi konarami głaskała dach stodoły, jak również ocierała się o ścianę budynku, w którym mieszkał. Sąsiedzi mówili: „Zetnij to badziewie, bo ci się na łeb zwali!”. Patrzył wtedy na nich z politowaniem, i tylko kiwał głową. Dla niego to nie była jakaś tam zwykła stara lipa, ale kilkusetletnia „jego” stara lipa. A to nie to samo. Już przed obiema wojnami wydawano pocztówki z jej wizerunkiem. Już wtedy była chlubą Kopańca. Oceniano wtedy jej wiek na 300 lat. Pod jej gałęziami prowadziła droga na jego pola. Jej korzenie, jak macki ośmiornicy wciskały się w strukturę gleby. Do pnia przyczepiony był stary, sztachetowy płot. Wyglądał dosyć groteskowo, bo nie wiadomo, co od czego oddzielał. Na dodatek przy wielkości i majestatycznym wyglądzie drzewa, płot wyglądał trochę jak pasażer na gapę na transatlantyku. „Ściąć drzewo! Co za…”- nie kończył w myślach, bo lubił sąsiadów. Matka Włodzimierza opowiedziała mu kiedyś historię, jaką usłyszała od Niemców, z którymi przez jakiś czas mieszkała tuż po wojnie. Podobno w starym pniu drzewa jest ogromna dziura, którą można zobaczyć wspinając się na poziom pierwszych grubych konarów i patrząc w głąb wiekowego pnia. Podobno, wpadła do niej kiedyś mała dziewczynka o imieniu Erna. Wypadki się zdarzają. Problem polegał na tym, że nigdy jej nie odnaleziono. Przeszukano pień, a mógł się w nim zmieścić dorosły mężczyzna, i nic. Przepadła jak kamień w wodzie. Włodek nie traktował tej opowieści poważnie, ale kierowany ciekawością sprawdził pień drzewa. Ku jego zaskoczeniu, rzeczywiście w lipie znajdowała się ogromna dziura. Do jej wnętrza prowadziły metalowe klamry, służące za drabinkę. O tym mama nie mówiła. Pewnie nie wiedziała, bo niby skąd miała wiedzieć. Do dziury się nie zapuścił, bo aż tak ciekawy nie był. Przyjął do wiadomości, że istnieje i tyle. Przypomniał sobie o niej w momencie, gdy znalazł na strychu stary, przedwojenny „święty” obrazek, który przedstawiał Madonnę na drzewie. Gdy się przyjrzał dokładniej - na lipie. Dlaczego mama tego nie wyrzuciła, nie miał pojęcia. Wszystkie niemieckie pamiątki już dawno wylądowały w piecu. Gdy ją o to spytał, tylko wzruszyła ramionami. Zapytał znajomego księdza, o co chodzi z tą lipą i św. Maryją. Ksiądz ciężko westchnął i opowiedział mu o tym, że jeszcze w czasach przed Chrystusem lipę uważano za święte drzewo. Uważano, że omijają ją pioruny. Była drzewem miłości i życia rodzinnego. Chrześcijaństwo przypisało żeński charakter lipy Matce Boskiej. Stąd jej liczne kapliczki na tych drzewach. Niektórzy wierzyli, że Maria po prostu mieszkała w lipie. Lipa związana jest z płodnością, siłami witalnymi jak również ze śmiercią i przemijaniem. „O! Matko Boska!” - westchnął Włodzimierz, dla którego ten wywód był lekko zbyt naukowy. Teraz przyglądał się swojej lipie jeszcze bardziej uważnie. Aż w końcu postanowił się jeszcze raz na nią wdrapać. Zwłaszcza jak usłyszał z jej pnia… muzykę. Początkowo myślał, że jego matka znowu dała za głośno radio. W końcu była starszą osobą. Ale nie! Dźwięk wyraźnie dochodził z drzewa. Przypominał trochę brzmienie skrzypiec. „No nie!” - pomyślał i przystawił drabinę. Matowa czerń spróchniałego pnia kusiła i zachęcała. Nie bał się, sam nie wiedział dlaczego, gdy postawił stopę na metalowej klamrze. W dłoniach ściskał latarkę. Początkowo wszystko szło dobrze. Schodził w dół, a otwór na górze zmniejszał się. Przy kolejnej klamrze, której nie było, runął w dół. Miał wrażenie, że się dusi, że drzewo ściska go swoją drewnianą obręczą. Wpadł w panikę. Lecz to uczucie trwało tylko chwilę. Uspokoił się. Zawisł gdzieś w próchnie i zbutwiałych liściach. Nie czuł twardego podłoża pod nogami. Tak muszą się czuć astronauci w stanie nieważkości. Zapadła cisza. Przestał się miotać. I wisiał tak między niebem a podziemną otchłanią. Na języku czuł smak wnętrza ziemi. Czuł jej pulsowanie. Czuł jej życie. Mógłby przysiąc, że w tamtej chwili słyszał dźwięk budujących się kryształów. Ale równocześnie, fruwał gdzieś między liśćmi i napawał się delikatnym powiewem wiatru. Uświadomił sobie, że po prostu stał się drzewem. Próchno przyjemnie muskało go w twarz. Lipa tuliła go. Pień cichutko zatrzeszczał. 


   Włodek w skupieniu, metodycznie ostrzył łańcuch od piły motorowej. Siedział na ławce przed swoim domem. Panowała jesienna rześkość. Na podwórko wtoczył się Janek Szpak, zwany Grubym. Znany był z tego, że od lat wycinał swoje trzy drzewa na przykrótkiej miedzy i sprzedawał je we wsi. Wszyscy wiedzieli, że kradnie drewno. Mówili o nim pogardliwie „złodziej”, co nie przeszkadzało im kupować je u niego. „No wiesz… Dobra cena” - powiadali zawstydzeni. Gruby przyglądał się w milczeniu pracy gospodarza. Popatrzył na lipę i powiedział: „Spuściłbyś wreszcie tego kloca. Mam dobrego kupca”. Zderzył się z lodowatym, stalowym spojrzeniem Włodzimierza. „No to lecę! Mam sprawy… no wiesz…” - powiedział Gruby. Podczas zamykania furtki pośliznął się na opadłych mokrych, lipowych liściach i grzmotnął o ziemię. Aż zadudniło. Choć nie było wiatru resztki listowia zaszeleściły. Włodek uśmiechnął się. 

Zbiór "Opowieści ostateczme" do kupienia tutaj: http://adrem.jgora.pl/opowiesci/opowiesci-ostateczne


poniedziałek, 16 lutego 2015

Dr. Herbert Gruhn, "About the 'Weals' in the Giant and Wolf Mountains" [Die Walen im Riesen- und Isergebirge], Wanderer im Riesengebirge, 1929

The following is a retranslation into English of a German-to-Polish translation by Tomasz Pryll of an article from a 1929 issue of Der Wanderer im Riesenbegirge. English proofreading by Joseph Pashka.


In the Alps and the German Central Uplands (Středohoří, Mittelgebirge), one can hear very odd legends, according to which, mysterious strangers from Italy professionally and expertly extricated treasures from the mountains, and by using magic incantations, secretly sent them to their country in the south. These Italian prospectors for gold and precious stones are commonly known as the Venetians [Venediger], whereas in the Fichtel Mountains (Fichtelgebirge), the Ore Mountains (Erzgebirge) as well as the Giant Mountains [Riesengebirge, Karkonosze] and the Wolf Mountains [Isergebirge, Góry Izerskie] they are called the Weals[1] ([Welsche]). Stories about the Weals from the Giant and Wolf Mountains have been collected and published by Robert Cogho [Die Walen oder Venediger im Riesengebirge, 1898], Prof Dr. Richard Kühnau [Schlesische Sagen, Elben-, Dämonen- und Teufelsagen], or Will-Erich Peuckert [Volkssagen aus dem Riesen- und Iser-Gebirge, 1967].

Still, in these legends is embedded a historical truth which researchers have been searching for.



The oldest written record of the Weals’ activity in the Giant Mountains can be found in a parchment manuscript, dating from the first half of the 15th century, kept at the Municipal Library in Wrocław. It was originally thought to have been written by one Antonius of Florence, known as Antonius the Weal, mentioned in the City Annals of Wrocław for the years 1410-1433; but in 1922, on the strength of linguistic and factual arguments, Karl Schneider demonstrated in his Die Walen im Riesengebirge [The Weals in the Giant Mountains] that the text had been written by a German-speaking inhabitant of Silesia. It is a description, in the German language, of paths leading to places where gold can be panned and amethysts found. Also described, with landmarks, is a route leading from Jelenia Góra, through Piechowice, to a glassworks in Szklarska Poręba, mentioned in a document from 1366, and then into the upstream part of the Kamienna River valley. Through the landmarks mentioned: the Black Mountain, the White Valley, the Forks [Widły, a.k.a. the Weal Stone, Waloński Kamień], and the Evening Castle, we can trace back the areas visited by the gold and precious stone prospectors. The text of this manuscript had been included in the German-language itineraries, written between the 16th and 18th centuries, known as the Weal Books [Walenbücher]. They are mentioned by Caspar Schwenckfeld (1490-1561). In his Gazophylazi Gaudium (1667), Johannes Pretorius reprinted several of them from a damaged manuscript, confirmed by de Wyl, that he had received from the Jelenia Góra apothecary, Sartorius. [The Czech Jesuit] Bohuslaus Balbinus mentions in his Miscellanea regni Bohemiae (1679, Vol. I, 17) that he was in possession of an old, hard-to-decipher little book containing eight fragments about the Giant Mountains. The Legnica-based doctor and mineralogist, Georg Anton Volkmann, who was a frequent guest in the Giant Mountains, saw the Weal Books with his own eyes: “very old, the paper half-rotten, from which I gather they were originals” (Silesia subterranea, 1720, p. 117). And although the Enlightenment period didn’t treat the Weal Books seriously, calling them a “collection of folk tales,” requiring “many centners of indomitable faith,” in the Giant and Wolf Mountains they have survived in numerous copies to this day. Cogho sought to borrow such copies, summaries of the numerous Weal Books, for the Giant Mountains Museum [Riesengebirgsmuseum]. His efforts weren’t always successful, for many of the owners refused to let him as much as see what they considered their treasures, let alone take them away. Quite recently J. Meißner found a mid-18th-century Weal Book in Wiesemühle in Morchenstern (Smržovka). Fragments of such books are also kept – besides the Giant Mountains Museum in Jelenia Góra – in the museum in Hochenelbe (Vrchlabi) as well as in the Wrocław municipal library and archive. However, their significance in finding an answer for the Weal question is dubious, for their contents have been heavily altered by copyists. We know from Karl Schneider’s research that all the older Weal Books, concerned with the Giant and Wolf Mountains, whose authors purport to be Italians or South or Middle Germans, were written in Silesia. How they came to be distributed among the population hasn’t been explained yet. Perhaps their roots go back to the old miner books, mining permits, or registry books. . . .




Signs on trees and rocks, marking paths leading to finds, play an important role in the Weal Books. Georg Anton Volkmann mentions [in Silesia Subterranea] that in the Giant Mountains one “from time to time finds all kinds of markings and drawings of human faces, hands, discs, knives, pickaxes, and crosses.” In his 1855 Die alten heidnischen Opferstätten und Steinalterthümer des Riesengebirges [Old pagan sacrifice sites and rock altars in the Giant Mountains], Mosch mentions “strange signs and figures” found by forest workers in the area of the Rothfloßfelsen [Czerwone Skałki on Czarna Góra] or the Mitternachts-Feueresse [Krzywe Baszty?]: “Little can be recognized today under the thick moss cover. In the nearby Forks, as foresters and forest workers assure us, one can find indecipherable signs hewn in rock, among them the renditions of a knife and fork.” Mosch’s sources were telling the truth. The sign on the Forks (Weal Stone) has been preserved to this day. This block of rock with a carved image of an outstretched hand is currently in the collection of the Jelenia Góra museum, which acquired it courtesy of Privy Councillor Dr. Seydel in 1901 when the Forks were partially blown up due to the construction of a railway. Weal signs have also been found by Cogho, Regell, Loewig, and recently also by Peuckert.



As early as 1588 Simon Hüttel, the chronicler of Trutenau (Trutnov), saw Weal signs in the Giant Mountains when, with three companions, he was trying to identify former gold mines in Pfaffenwald: “We found numerous shafts, crosses, and signs, as well as a beech tree with the date (year) MD2 [1502] carved in its bark, and next to it a large hand, pointing to the east, carved in a fir tree; there is also a sign there of a hammer and pickaxe.” It is quite likely that these signs can be traced back to the Meisen miners who in 1511 “began boring through rock in Hoppenberg (Šibeniční vrch)” near Trutnov a “shaft that was later called a gold mine.” Thus the Weals emerge from the deep shadow of legends and folk tales and begin to function as historical figures. In 1563 a man from Italy is trekking through the mountains. He is Petrus Andreas Matthiolus (1507-1577), a doctor from Siena, in search here for healing plants. In his case the name “Weal” [Wale], denoting all strangers, acquires its original meaning, and stories about the Italians turn out to contain a grain of truth. Another subject fitting the pattern of Weal stories is Leonhard Thurnheysser zum Thurn, an Italian doctor and alchemist, an expert on these mountains. According to  Dr. Boehlich, he prospected in the Giant and Wolf Mountains in the 1560s, searching for gold and precious stones. His findings sound like a summary of the finds mentioned in the Weal Books. And that he is no stranger to these mysterious books can be deduced from his words that, “in Bohemia these places are better known to Weals and Dutchmen from afar than to the Bohemians themselves.”



What the Weal Books say about the prospecting for, and findings of, gold veins and concentrations of precious stones does not seem to be mere fantasy. Caspar Schwenckfeld says that in his time gold was panned in Aupengrund [Riesengrund, Obří důl], near Weißes Wasser [Bílé Labe], by the Great Pond, in Mummelgrund [Mumlavský důl], by the river Izera [Iser], as well as in small streams around Jelenia Góra. In the Izera, not only gold can be found but also all kinds of precious stones. Around 1601, people collected reddish lumps of iron from the river Kamienna [Zacken] near the glassworks in the hope of finding gold, but to no avail.

On October 4, 1534, a group of seventeen entrepreneurs received from Ferdinand, the king of Bohemia, a privilege to extract and process for twenty years “beautiful minerals the size of a shiny nut” in Obří důl. The project was a failure. According to Schwenckfeld, the “fine gentlemen spent a lot of effort and money” on what was a large silver ore vein, but “reaped no rewards, as cobalt devoured and ruined everything they smelted.” Treasure hunters operating in the area of the Abendburg (Evening Castle) used black magic and exorcisms, encountering “mockery and ridicule”; soon they left, “doing harm to many people.” A similar lot befell one Waldner von Greuffelstein, a swindler from Pannonia, who claimed to have dowsed a treasure under the Evening Castle, a treasure he must have read about in a Weal Book. He swindled money from numerous townspeople to dig up the treasure but, despite using all kinds of magic spells, failed to do so. Around 1693, “several swindlers colluded” to produce gold from a yellow rock commonly found in the mountains, “cheating many people.” Others produced turquoises from blue hornfels and sold them to simpletons. Illegal miners had become so widespread in the mountains that, following a complaint from Count Schof Gotsch, the Silesian Chamber of Commerce ordered mining master Pardt to put an end to this.



Schwenckfeld recollects that black shiny stones found in the Izera and the nearby meadows, known as Schierle [schorl tourmaline], considered gold-yielding, were “commonly purchased by foreign Weals.” One of the latter was Anselmus Boetius de Boot of Bruges, gemmarius [jeweller] of Emperor Rudolf II. Sent in these parts by the emperor, de Boot partly described his findings and discoveries in Historia gemmarum et lapidum (1609). Keenly interested in precious stones found in the mountains, Rudolf II ordered another man, Hans Heinrich Kobrscheit, to prospect for them in the Iserwiese [Jizerska Louka, Hala Izerska]. On July 8, 1595, the emperor granted Johann Eckstein and Leonhard Stadler a permit to prospect for precious stones in the Giant Mountains, reserving himself the right of pre-emption. On November 19, 1601, the above privilege was renewed. In the same year, parson Simon Thaddeus Budeccius from Teyn [Týn] (above the town of Rovensko pod Troskami, Turnov district) received permission to start prospecting for metals and precious stones in the Giant Mountains on the basis of notes left by his ancestors and his father (such “notes” most likely meaning Weal Books). Furthermore, he received the right to arrest, in consultation with officials and local residents, all foreigners collecting precious stones and other treasures without the permission of the King of Bohemia. In 1607, Rudolf II granted a prospecting permit to a jeweller named Willibald Heffler, who reportedly found a jasper deposit in the Giant Mountains. Heffler used the jasper to make jewellery which he presented the emperor with. In 1623, a burgher from Leipzig, the “famous chemist and medic,” Johannes Zimmermann, was granted a permit to prospect for precious stones and pearls in the Giant and Wolf Mountains at his own expense “with the kind wish that in doing so he be not only protected from wicked people but also that, should anyone assault him or his family, such a wrongdoer be, after his case has been heard, seriously punished physically; and that the lord of the land receives a tenth part of any profit” (David Zeller, Hirschbergischer Merckwürdigkeiten, Vol. II, 1726, p. 22).

Gold and treasure seekers appear in records as recently as the 18th century. Visiting the Hampelbaude (Strzecha Akademicka), G. A. Volkmann heard about a stranger who had been excavating, crushing rock and burning fires in the Teufelsgrund (Čertův Důl). When the Schaffgotsch administration ordered the man arrested, he disappeared without a trace (Sil. sub., p. 198). During his official tenure in Giehren (Gierczyn) in 1746-1756, the then famous Saxon mountain expert, metallurgist, and alchemist, Johann Gottfried Jugel, visited an allegedly gold-yielding place in Seifershau (Kopaniec), where he told the miners to dig, but to no avail.

It can, therefore, be demonstrated that until the 16th century our mountains were explored by all kinds of doctors, alchemists, free miners and vagabonds, dowsers, shamans, gilders, as well as legal and illegal prospectors for precious stones and minerals. Their mysterious and secretive doings found their way to folk tales and legends, which conveyed an image of real people dressed in a costume of magic and mysticism. People who looked strange and spoke a foreign language; in folk beliefs about an immensely rich city on a lagoon, home to gilders and precious stone cutters, they had become the Weals of Venice...





[1] Old English wealh, plural wealas, “foreigner, stranger, Celt”; cf. www.thefreedictionary.com/Wales [Translator’s note].



W Alpach i na terenie Średniogórza Niemieckiego (středohoří, Mittelgebirge) wysłuchać można przedziwnych legend, wedle których tajemniczy przybysze z Italii w sposób fachowy i ze znawstwem wydzierają górom skarby i potajemnie, używając czarodziejskich zaklęć wysyłają je do swej ojczyzny na południu. Ci italscy poszukiwacze złota i kamieni szlachetnych zwani są przez lud powszechnie Wenecjanami, natomiast w Smreczanach (Fichtelgebirge), Rudawach (Erzgebirge) oraz w Karkonoszach i Górach Izerskich nazywani są Walonami (lub Walijczykami, Celtami – [Welsche]). Zbieraniem opowieści o Walonach z Gór Olbrzymich i Izerskich zajmowali się Robert Cogho [vide http://sobieszow.republika.pl/historia/stare.htm ; R. Cogho: Die Walen oder Venediger im Riesengebirge, 1898], prof. dr Richard Kühnau ["Schlesische Sagen, Elben-, Dämonen- und Teufelsagen"] i Will-Erich Peuckert [Robert Cogho u. Will-Erich Peuckert 'Volkssagen aus dem Riesen- und Iser-Gebirge' Verlag Otto Schwartz & Co Göttingen, 1967].

W tych legendach tkwi jednak prawda historyczna, do której dotrzeć starają się naukowcy. Jako wprowadzenie w tematykę, także ze względu na obfitość materiału, wymienić należy trzy prace, pomimo że tylko sporadycznie odnoszą się do naszych gór: Christiana Gottlieba Lehmanna "Wiedza o Walonach... ze starych pism i dokumentów powzięta", Frankfurt i Lipsk 1764 r.; Heinricha Schurtza "Górnictwo płuczkowe w Rudawach a kwestia Walonów", Stuttgart 1890 r.; Emmy Locher "Pytania o Wenecjan" - dysertacja filologiczna we Freiburgu w Szwajcarii, 1922 r.

Tematykę walońską w Górach Olbrzymich i Izerskich jako pierwszy podjął w "Wandererze" W. Klose w roku 1888 [Gold im  Riesengebirge, "WiR"nr 7/1888]. W rocznikach 1891-1895 i 1905 temat podejmowali Cogho, Regell i Zacher. Najpełniej pisał Cogho, zainspirowany pismami Schurtza. Spełniamy więc nasz obowiązek wobec tych, którzy przyczynili się do naukowej funkcji Riesengebirgsverein (Towarzystwa Karkonoskiego) i w bieżącym wydaniu postaramy się kontynuować ich dzieło, rozpoczęte w "Wandererze" i upowszechnić je zarazem.

Najstarszy piśmienny ślad działalności Walonów w Górach Olbrzymich znajdujemy w spisanym na pergaminie manuskrypcie, znajdującym się w Miejskiej Bibliotece we Wrocławiu (sygnatura: Hs. R. 454), pochodzącym z pierwszej połowy XV w. Za jego autora uważano wymienianego w Księgach Miejskich Wrocławia z lat 1410-1433 niejakiego Antoniusa z Florencji, zwanego Antoniuszem Walończykiem; jednak w 1922 r. Karl Schneider wykazał w swojej pracy "Die Walen im Riesengebirge" ("Walonowie w Górach Olbrzymich") z 1922 r., przy zastosowaniu kryteriów lingwistycznych i merytorycznych, iż autorem tego tekstu jest niemieckojęzyczny mieszkaniec Śląska. Jego treść stanowi zredagowany w języku niemieckim opis ścieżek, prowadzących do miejsc płukania złota i występowania ametystów. Opisana jest droga z podaniem punktów orientacyjnych, wiodąca z Jeleniej Góry przez Piechowice do wymienionej w dokumencie z 1366 r. huty szkła w Szklarskiej Porębie, i dalej w górny odcinek doliny rzeki Kamiennej. Dzięki wymienionym punktom orientacyjnym: Czarna Góra, Biała Dolina, Widły [zwane też Walońskim Kamieniem - przyp. tłum.] i Wieczorny Zamek, odtworzyć można okolice nawiedzane przez poszukiwaczy złota i kamieni szlachetnych. Treść tego manuskryptu włączona została do licznych, znanych w literaturze pod nazwą "Księgi Walońskie", spisanych w języku niemieckim itinerariów, powstałych w wiekach od XVI do XVIII. Wspomina o nich Caspar Schwenckfeld (1553-1509). Johannes Praetorius w wydanym w 1667 r. "Gazophylazi Gaudium" przedrukował kilka z nich z poświadczonego przez de Wyla, uszkodzonego manuskryptu, który otrzymał od jeleniogórskiego aptekarza Sartoriusa. Bohuslaus Balbinus [czeski jezuita - przyp. tłum.] był w posiadaniu - o czym wspomina w swoich "Miscellanea regni Bohemiae" (1679 r., księga I, 17) - starej, trudnej do odczytania książeczki, zawierającej osiem fragmentów, dotyczących Karkonoszy. Legnicki lekarz i mineralog Georg Anton Volkmann, który często gościł w Karkonoszach, widział Księgi Walońskie na własne oczy "bardzo stare, papier na poły zmurszały, z czego wnioskuję, że były to oryginały" (Silesia subterranea, 1720 r, S. 117). I choć okres Oświecenia nie traktował "Ksiąg Walońskich" poważnie, nazywając je "zbiorem baśni", wymagającym "wielu cetnarów niewzruszonej wiary", to w Górach Olbrzymich i Izerskich przetrwały w formie odpisów w licznych egzemplarzach po nasze czasy.  Cogho usiłował tego rodzaju odpisy, streszczenia licznych "Ksiąg Walońskich", wypożyczyć dla Muzeum Karkonoskiego. Nie zawsze starania te uwieńczone były sukcesem, bowiem wielu właścicieli nie chciało pozwolić nawet na obejrzenie swoich domniemanych skarbów, nie wspominając o ich wypożyczeniu. Jeszcze niedawno J. Meißner znalazł "Księgę Walońską" z połowy XVIII w. w Wiesemühle w Morchenstern (Smržovka). Ponadto fragmenty tych ksiąg znajdują się - poza jeleniogórskim Muzeum Karkonoskim - w muzeum w Hohenelbe (Vrchlabí) oraz w bibliotece miejskiej i archiwum miejskim we Wrocławiu. Jednak ich wartość w kontekście znalezienia odpowiedzi na kwestię Walońską jest wątpliwa, gdyż podczas ich przepisywania spory wpływ na zmiany treści miał charakter osoby, która je kopiowała. Z badań Karla Schneidera wynika, że wszelkie starsze "Księgi Walońskie", dotyczące Karkonoszy i Gór Izerskich, których autorzy podają się za Włochów, Niemców Południowych czy Średnich, powstały na Śląsku. W jaki sposób upowszechniły się wśród mieszkańców - dotychczas nie wyjaśniono. Być może sięgają swoimi korzeniami do starych ksiąg gwareckich, zezwoleń na drążenie sztolni, czy ksiąg rejestrowych. [...] 

W „Księgach Walońskich” istotną role odgrywają znaki na drzewach i skałach, którymi oznaczane były ścieżki prowadzące do znalezisk. Georg Anton Volkmann [w: „Silesia subterranea", 1720 r. - przyp. tłum.] stwierdza, że w Karkonoszach „od czasu do czasu znajduje się przeróżne oznaczenia i rysunki ludzkich twarzy, rąk, tarcz, noży, kilofów i krzyży”. O „nieznanych znakach i figurach”, na które natykali się dawni robotnicy leśni koło Rothfloßfelsen [Czerwone Skałki na szczycie Czarnej Góry - przyp. tłum.]. czy Mitternachts-Feueresse [Krzywe Baszty (?) - przyp. tłum.] pisze Mosch w publikacji z 1855 r. „Die alten heidnischen Opferstätten und Steinalterthümer des Riesengebirges“ [Stare pogańskie miejsca ofiarne i zabytki skalne Karkonoszy]: „Obecnie pod grubą warstwą mchu niewiele można rozpoznać. Również w niedalekich Widłach, jak zapewniają leśnicy i robotnicy leśni, znaleźć można niemożliwe do rozszyfrowania znaki wykute w skałach, pośród których znalazły się ryciny noża i widelca”. Rozmówcy Molscha nie kłamali. Znak na wymienionych już w rękopisie wrocławskim Widłach (Walońskim Kamieniu) zachował się do dziś. Ów blok skalny z wykutą rozczapierzoną dłonią znajduje się obecnie w jeleniogórskim muzeum, dokąd trafił za sprawą tajnego radcy, doktora Seydela, gdy w 1901 r. Widły zostały częściowo wysadzone w powietrze na potrzeby budowy linii kolejowej. Znaki walońskie znajdowali także Cogho, Regell, Loewig, a ostatnio także Peuckert.

Już Simon Hüttel, kronikarz miasta Trautenau (Trutnov), widział znaki walońskie w Górach Olbrzymich, gdy w 1558 r. wraz z trzema towarzyszami poszukiwał kopalni złota w Pfaffenwald: „Znaleźliśmy liczne sztolnie, krzyże i znaki, a także datę (rok) MD2 wyrytą na korze buka, a obok wielką dłoń wyrytą na świerku, wskazującą ku wschodowi, jest tam też wyryty znak przedstawiający młot i kilof”. Dość prawdopodobny wydaje się związek tych znaków z miśnieńskimi górnikami, którzy w 1511 r. koło Trutnowa „poczęli drążyć skały na Hoppenberg (Šibeniční vrch), a sztolnia ta nazwana została kopalnią złota”. I tak oto Walonowie wynurzają się z głębokiego cienia baśni i podań i poczynają funkcjonować jako postaci historyczne. W 1563 r. w górach wędruje pewien Włoch. To lekarz, Petrus Andreas Matthiolus z Sienny (1507 - 1577), który poszukuje leczniczych roślin. W jego przypadku określenie Walończyk (Wale), używane wobec wszelkich obcych, nabiera pierwotnego znaczenia, a przekazy o Italczykach okazują się zawierać ziarno prawdy. W ramy owych podań o Walończykach wpisuje się również włoski lekarz i alchemik, znawca tych gór, Leonhard Thurneysser zum Thurn. Przebywał on w Górach Olbrzymich i Izerskich przed 1570 r. i poszukiwał tu złota i kamieni szlachetnych, jak pisze dr Boehlich. Jego ustalenia brzmią niczym streszczenie wymienionych w Księgach Walońskich znalezisk. A że nie są mu obce owe tajemne księgi, poznać można po stwierdzeniu: „a miejsca te w Bohemii znają lepiej przybyli tu z daleka Walijczycy i Holendrzy, niźli sami Czesi”.

Informacje zawarte w Księgach Walońskich o poszukiwaniach oraz - w czasach, gdy królowała alchemia niejednokrotnie wyolbrzymionych - znaleziskach żył złota i skupisk kamieni szlachetnych w naszych górach, nie wydają się być wyłącznie fantasmagoriami. Caspar Schwenckfeld opowiada, że za jego czasów w Aupengrund [inaczej: Riesengrund - Obří důl; przyp. tłum.], w pobliżu Weißes Wasser [Bílé Labe], nad Wielkim Stawem, w Mummelgrund [Mumlavský důl], nad Izerą i w niewielkich strumieniach w okolicach Jeleniej Góry płukano złoto. W Izerze obok złota występują wszelkiego rodzaju kamienie szlachetne. W Kamiennej koło huty szkła zbierano około 1601 r. czerwonawe krupy żelaza, bo miały zawierać złoto, co okazało się jednak nieprawdą.

4 października 1534 r. grupa 17 przedsiębiorców wyprosiła u króla Czech, Ferdynanda przywilej wydobycia i przerobu przez lat 20 „pięknych kopalin wielkości orzecha z połyskiem” w Obřím dole. Przedsięwzięcie jednak nie powiodło się. Według Schwenkfelda chodziło tu o potężną żyłę rudy srebra „na którą poświęcono wiele starań i sporą sumę pieniędzy wytwornych panów, co dóbr żadnych nie przyniosło, albowiem podczas wytapiania kobalt wszystko pożerał i niszczył”. Poszukiwacze skarbów, działający w okolicach Abendburg (Wieczornego Zamku) sięgali po czarną magię i egzorcyzmy, spotykając się z „kpiną i szyderstwem”; wkrótce więc odeszli „szkodząc wielu ludziom”. Podobny los spotkał oszusta Waldnera von Greuffelstein z Panonii. Twierdził buńczucznie, że za pomocą różdżki odnalazł skarb pod Wieczornym Zamkiem, o którym przeczytał najpewniej w Księdze Walońskiej. Od licznych mieszczan wyłudził pieniądze, za pomocą których wydobyć miał ów skarb, co jednak - mimo wszelakich tajemnych zaklęć - nigdy nie nastąpiło. Około roku 1693 „kilku oszustów porozumiało się” w celu wytwarzania złota z żółtej, występującej pospolicie w górach skały, „wielu poczciwych ludzi bałamucąc”. Inni wytwarzali z niebieskiego hornfelsu turkusy i sprzedawali swoje wyroby prostym ludziom. Dzicy kopacze tak rozplenili się w górach, że na skutek skargi hrabiego Schof Gotscha śląska Izba Przemysłowa nakazała górmistrzowi Pardtowi położenie kresu temu procederowi.

Schwenckfeld wspomina, że znajdowane w Izerze i na izerskich łąkach czarne, błyszczące kamienie, zwane Schierle (izeryt), uchodzące za złotodajne, „przez obcych Walonów powszechnie były kupowane”. Jednym z nich był Anselmus Boetius de Boot z Brugii, gemmariusz [jubiler - przyp. tłum.] cesarza Rudolfa II. Cesarz wysłał go w te okolice, a swoje znaleziska i odkrycia opisał częściowo w „Historia gemmarum et lapidum” z 1609 r. Rudolf II, żywotnie zainteresowany szlachetnymi kamieniami, występującymi w górach, nakazał ich poszukiwanie także Hansowi Heinrichowi Kobrscheitowi na Iserwiese [Jizerska Louka, Hala Izerska]. 8 lipca 1595 r. cesarz nadał Johannowi Ecksteinowi i Leonhardowi Stadlerowi prawo poszukiwania kamieni szlachetnych w Górach Olbrzymich, pod warunkiem wszakże, że będzie miał prawo pierwokupu znalezionych skarbów. 19 listopada 1601 r. przywilej powyższy został odnowiony. W tym samym roku proboszcz Simon Thaddeus Budessius z Teyn [Týn] (powyżej Rovensko pod Troskami, okręg Turnov) otrzymał pozwolenie, by w oparciu o notatki pozostawione przez swoich przodków i ojca (najpewniej Księgi Walońskie), rozpocząć poszukiwania metali i kamieni szlachetnych w Karkonoszach. Ponadto otrzymał prawo, by w porozumieniu z urzędami i mieszkańcami aresztować wszystkich przyjezdnych z obcych krajów, którzy bez pozwolenia króla Czech zbierali kamienie szlachetne i inne drogocenności. W 1607 r. Rudolf II udzielił takiego samego przywileju, jak Budecciusowi, pewnemu jubilerowi o nazwisku Willibald Heffler. Miał on odkryć w Karkonoszach kamieniołom jaspisu, który przerabiał na biżuterię. Tę zaś podarował cesarzowi do jego kolekcji. Mieszczanin z Lipska, „sławny chemik i medyk” Johannes Zimmermann otrzymał w 1623 r. prawo poszukiwania w Górach Olbrzymich i Izerskich kamieni szlachetnych i pereł na koszt własny „z łaskawym życzeniem, by przy realizacji tego przedsięwzięcia miał ochronę nie tylko przed złymi ludźmi, lecz także - jeżeli ktoś podniósłby rękę na niego lub jego bliskich, ów złoczyńca został, po rozpatrzeniu jego czynu, poważnie ukarany cieleśnie; a pan na tych ziemiach otrzyma dziesiątą część wszelkiego zysku” (Zeller „Ciekawostki Jeleniogórskie”, II, 1726 r., str. 22).

Jeszcze w XVIII w. pojawiają się poszukiwacze skarbów i złota. G. A. Volkmann usłyszał podczas wizyty w Hampelbaude (Strzecha Akademicka), że w Teufelsgrund (Čertův Důl) osiedlił się jakiś przybysz, który prowadził wykopaliska, rozbijał skały i palił ogniska. Gdy na polecenie administracji Schaffgotschów postanowiono ująć owego poszukiwacza, ten zniknął bez śladu (Sil. sub., str. 198). Słynny w swoich czasach saksoński montanista [znawca górnictwa - przyp. tłum.], metalurg i alchemik Johann Gottfried Jugel podczas wizytacji komisyjnej w Giehren (Gierczyn) w latach 1746-1756 odwiedził rzekomo złotodajne miejsce w Seifershau (Kopaniec), gdzie nakazał kopać gwarkom, jednak bezskutecznie.


Udowodnić można tedy, że do XVI w. nasze góry przeczesywane były przez różnych lekarzy, alchemików, wolnych gwarków i wagabundów, różdżkarzy, szamanów, złotników, prawowitych i nielegalnych poszukiwaczy kamieni i rud szlachetnych. Tajemnicze i potajemne działania obcych przeniknęło do baśni i legend. Niczym w zwierciadle rzeczywistości niosły one obraz realnych postaci, przybrany w otoczkę czaru i mistyki. Ludzie, których wygląd był niespotykany, których język trudno było zrozumieć, albo z którymi w ogóle nie można było się dogadać; w wierzeniach ludu na temat nieopisanego bogactwa mieszkańców miasta położonego nad laguną, siedziby złotników i szlifierzy kamieni szlachetnych stali się Walonami z Wenecji...

[tłum. Tomasz Pryll]

piątek, 13 lutego 2015

sobota, 7 lutego 2015

"I don't remember exactly when Budberg died, it was either two years ago or three. The same with Chen. Whether last year or the one before. Soon after our arrival, Budberg, gently pensive, Said that in the beginning it is hard to get accustomed, For here there is no spring or summer, no winter or fall. "I kept dreaming of snow and birch forests. Where so little changes you hardly notice how time goes by. This is, you will see, a magic mountain.""


A MAGIC MOUNTAIN by Czesław Miłosz

I don't remember exactly when Budberg died, it was either two years ago or three.
The same with Chen. Whether last year or the one before.
Soon after our arrival, Budberg, gently pensive,
Said that in the beginning it is hard to get accustomed,
For here there is no spring or summer, no winter or fall.

"I kept dreaming of snow and birch forests.
Where so little changes you hardly notice how time goes by.
This is, you will see, a magic mountain."

Budberg: a familiar name in my childhood.
They were prominent in our region,
This Russian family, descendants of German Baits.
I read none of his works, too specialized.
And Chen, I have heard, was an exquisite poet,
Which I must take on faith, for he wrote in Chinese.

Sultry Octobers, cool Julys, trees blossom in February.
Here the nuptial flight of hummingbirds does not forecast spring.
Only the faithful maple sheds its leaves every year.
For no reason, its ancestors simply learned it that way.

I sensed Budberg was right and I rebelled.
So I won't have power, won't save the world?
Fame will pass me by, no tiara, no crown?
Did I then train myself, myself the Unique,
To compose stanzas for gulls and sea haze,
To listen to the foghorns blaring down below?

Until it passed. What passed? Life.
Now I am not ashamed of my defeat.
One murky island with its barking seals
Or a parched desert is enough
To make us say: yes, oui, si.
"Even asleep we partake in the becoming of the world."
Endurance comes only from enduring.
With a flick of the wrist I fashioned an invisible rope,
And climbed it and it held me.

What a procession! Quelles délices!
What caps and hooded gowns!
Most respected Professor Budberg,
Most distinguished Professor Chen,
Wrong Honorable Professor Miłosz
Who wrote poems in some unheard-of tongue.
Who will count them anyway. And here sunlight.
So that the flames of their tall candles fade.
And how many generations of hummingbirds keep them company
As they walk on. Across the magic mountain.
And the fog from the ocean is cool, for once again it is July.

Berkeley, 1975
translated by Czesław Miłosz and Lillian Vallee

[http://biblioteka.kijowski.pl/milosz%20czeslaw/poems.pdf]