Drzewo
Rok 1999
Włodzimierz odłożył okulary
spawalnicze. Obserwował przez nie częściowe zaćmienie słońca. „Piękne” - pomyślał
i wrócił do codziennych obowiązków gospodarskich. Mieszkał wraz z matką w dużym
domu, który często sam określał jako „poniemiecki”. Hodował krowy, uprawiał
ziemniaki, miał kilka hektarów pól i łąk. Prowadził zwykłe pracowite,
poukładane życie. Jedynym elementem, który wyróżniał jego gospodarstwo była
rosnąca na podwórku ogromna stara lipa. Usadowiona ona była między domem
mieszkalnym a stodołą. Wyglądała jak łącznik między oboma zabudowaniami. Swoimi
konarami głaskała dach stodoły, jak również ocierała się o ścianę budynku, w
którym mieszkał. Sąsiedzi mówili: „Zetnij to badziewie, bo ci się na łeb
zwali!”. Patrzył wtedy na nich z politowaniem, i tylko kiwał głową. Dla niego
to nie była jakaś tam zwykła stara lipa, ale kilkusetletnia „jego” stara lipa.
A to nie to samo. Już przed obiema wojnami wydawano pocztówki z jej
wizerunkiem. Już wtedy była chlubą Kopańca. Oceniano wtedy jej wiek na 300 lat.
Pod jej gałęziami prowadziła droga na jego pola. Jej korzenie, jak macki
ośmiornicy wciskały się w strukturę gleby. Do pnia przyczepiony był stary,
sztachetowy płot. Wyglądał dosyć groteskowo, bo nie wiadomo, co od czego
oddzielał. Na dodatek przy wielkości i majestatycznym wyglądzie drzewa, płot
wyglądał trochę jak pasażer na gapę na transatlantyku. „Ściąć drzewo! Co za…”-
nie kończył w myślach, bo lubił sąsiadów. Matka Włodzimierza opowiedziała mu
kiedyś historię, jaką usłyszała od Niemców, z którymi przez jakiś czas
mieszkała tuż po wojnie. Podobno w starym pniu drzewa jest ogromna dziura,
którą można zobaczyć wspinając się na poziom pierwszych grubych konarów i
patrząc w głąb wiekowego pnia. Podobno, wpadła do niej kiedyś mała dziewczynka
o imieniu Erna. Wypadki się zdarzają. Problem polegał na tym, że nigdy jej nie
odnaleziono. Przeszukano pień, a mógł się w nim zmieścić dorosły mężczyzna, i
nic. Przepadła jak kamień w wodzie. Włodek nie traktował tej opowieści
poważnie, ale kierowany ciekawością sprawdził pień drzewa. Ku jego zaskoczeniu,
rzeczywiście w lipie znajdowała się ogromna dziura. Do jej wnętrza prowadziły
metalowe klamry, służące za drabinkę. O tym mama nie mówiła. Pewnie nie
wiedziała, bo niby skąd miała wiedzieć. Do dziury się nie zapuścił, bo aż tak
ciekawy nie był. Przyjął do wiadomości, że istnieje i tyle. Przypomniał sobie o
niej w momencie, gdy znalazł na strychu stary, przedwojenny „święty” obrazek,
który przedstawiał Madonnę na drzewie. Gdy się przyjrzał dokładniej - na lipie.
Dlaczego mama tego nie wyrzuciła, nie miał pojęcia. Wszystkie niemieckie pamiątki już dawno wylądowały w piecu. Gdy ją o to spytał, tylko wzruszyła
ramionami. Zapytał znajomego księdza, o co chodzi z tą lipą i św. Maryją. Ksiądz
ciężko westchnął i opowiedział mu o tym, że jeszcze w czasach przed Chrystusem
lipę uważano za święte drzewo. Uważano, że omijają ją pioruny. Była drzewem
miłości i życia rodzinnego. Chrześcijaństwo przypisało żeński charakter lipy
Matce Boskiej. Stąd jej liczne kapliczki na tych drzewach. Niektórzy wierzyli,
że Maria po prostu mieszkała w lipie. Lipa związana jest z płodnością, siłami witalnymi
jak również ze śmiercią i przemijaniem. „O! Matko Boska!” - westchnął
Włodzimierz, dla którego ten wywód był lekko zbyt naukowy. Teraz przyglądał się
swojej lipie jeszcze bardziej uważnie. Aż w końcu postanowił się jeszcze raz na
nią wdrapać. Zwłaszcza jak usłyszał z jej pnia… muzykę. Początkowo myślał, że
jego matka znowu dała za głośno radio. W końcu była starszą osobą. Ale nie! Dźwięk
wyraźnie dochodził z drzewa. Przypominał trochę brzmienie skrzypiec. „No nie!” -
pomyślał i przystawił drabinę. Matowa czerń spróchniałego pnia kusiła i
zachęcała. Nie bał się, sam nie wiedział dlaczego, gdy postawił stopę na
metalowej klamrze. W dłoniach ściskał latarkę. Początkowo wszystko szło dobrze.
Schodził w dół, a otwór na górze zmniejszał się. Przy kolejnej klamrze, której
nie było, runął w dół. Miał wrażenie, że się dusi, że drzewo ściska go swoją
drewnianą obręczą. Wpadł w panikę. Lecz to uczucie trwało tylko chwilę.
Uspokoił się. Zawisł gdzieś w próchnie i zbutwiałych liściach. Nie czuł
twardego podłoża pod nogami. Tak muszą się czuć astronauci w stanie
nieważkości. Zapadła cisza. Przestał się miotać. I wisiał tak między niebem a podziemną
otchłanią. Na języku czuł smak wnętrza ziemi. Czuł jej pulsowanie. Czuł jej
życie. Mógłby przysiąc, że w tamtej chwili słyszał dźwięk budujących się
kryształów. Ale równocześnie, fruwał gdzieś między liśćmi i napawał się
delikatnym powiewem wiatru. Uświadomił sobie, że po prostu stał się drzewem.
Próchno przyjemnie muskało go w twarz. Lipa tuliła go. Pień cichutko zatrzeszczał.
Włodek w skupieniu, metodycznie ostrzył łańcuch od piły motorowej.
Siedział na ławce przed swoim domem. Panowała jesienna rześkość. Na podwórko
wtoczył się Janek Szpak, zwany Grubym. Znany był z tego, że od lat wycinał
swoje trzy drzewa na przykrótkiej miedzy i sprzedawał je we wsi. Wszyscy
wiedzieli, że kradnie drewno. Mówili o nim pogardliwie „złodziej”, co nie
przeszkadzało im kupować je u niego. „No wiesz… Dobra cena” - powiadali
zawstydzeni. Gruby przyglądał się w milczeniu pracy gospodarza. Popatrzył na
lipę i powiedział: „Spuściłbyś wreszcie tego kloca. Mam dobrego kupca”. Zderzył
się z lodowatym, stalowym spojrzeniem Włodzimierza. „No to lecę! Mam sprawy… no
wiesz…” - powiedział Gruby. Podczas zamykania furtki pośliznął się na opadłych
mokrych, lipowych liściach i grzmotnął o ziemię. Aż zadudniło. Choć nie było
wiatru resztki listowia zaszeleściły. Włodek uśmiechnął się.
Zbiór "Opowieści ostateczme" do kupienia tutaj: http://adrem.jgora.pl/opowiesci/opowiesci-ostateczne
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz