Po nocnej ulewie z błyskawicami dzień wstał cichy, mglisty, parny, mykologiczny...
Grzyby jak wiadomo są połączeniem z tym drugim światem, ze światem małych ludzi, światem magii, mówiąc wprost. Do dzisiaj pamiętam rytualne ekstatyczne korowody, jakie mali ludzie tańczyli wokół mnie setkami pewnej szalonej nocy w walijskim Cardiff.... Było to po dwudziestu jeden madarchen hud z pobliskich Gór Czarnych (Mynydd Du, Black Mountains - czyż nie są podobne do Izerów?), i jest to miejsce, które z pewnością chciałbym kiedyś odwiedzić. Kręciły wokół mnie skomplikowane figury, tworzyły piramidy, wiry i spirale, a wszystko to, jak wkrótce pojąłem, bo CZCZĄ nas jak bogów i sprawia im to dokładnie tę samą przyjemność co nam... A przecież tak niewiele mają już dzisiaj po temu okazji, zapomniane, odczarowane, uznane za folklor i bajkę...
taak, grzyby są TYM WŁAŚNIE... to u Tokarczuk chyba też się pojawiło, przy okazji muchomorów jadalnych... poranek mykologiczny- to piękne. Pzreziernego motyla- to niestrzęp?- bezczelnie skopiowałam, przyznaję,żeby mi się to piękno nie zgubiło. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że to będzie polowiec szachownica Melanargia galathea...
OdpowiedzUsuńA gdzie u Tokarczuk?
chyba w "Domu dziennym..."- w każdym razie słowa są mi skądś znane i kojarzą się z Tokarczuk. Może polowiec, ja się na roślinkach znam, a ty na wszystkim:-)
OdpowiedzUsuńNie boją się nas? Nie ludzkim lękiem. Jakimś swoim.
OdpowiedzUsuńPo prostu przestaliśmy się do nich odzywać... z nimi rozmawiać... a przecież tak niewiele trzeba...
OdpowiedzUsuńW "Domu dziennym..." rzeczywiście coś było, przepis na muchomory na pewno... ale amanita tylko dla znawców, psilocybe o wiele przyjaźniejsze... kształt ich czapeczki jest jednoznaczny...
OdpowiedzUsuń